Są co najmniej dwie powiązane idee, kryjące się za " Społecznie Sprawiedliwa Matematyką". Pierwsza jest taka, że możesz użyć matematyki do nauczania i uczenia się o kwestiach/problemach społecznej i ekonomicznej sprawiedliwości. Druga jest taka, że możesz uczyć się matematyki, przez nauke o kwestiach sprawiedliwości społecznej - rozwój wiedzy matematycznej sam w sobie, jest bardzo ważnym problemem sprawiedliwości społecznej.
Jak stare powiedzenie mówi: Jeśli masz w ręku młotek, wszystko wygląda jak gwóźdź.
To jakaś nowa świecka tradycja odpowiadać na post poprzez edycję postu go poprzedzającego?
Zdajesz sobie sprawę, że termin "Sprawiedliwość Społeczna" jest ideologiczny i polityczny?
Być może jest dla Ciebie i w środowiskach, których wpływy tropisz. Jak brzmiał ten cytat - że jak masz tylko młotek, to wszystko wygląda jak głowa?
Czy nie sądzisz że nauka powinna być wolna od polityki i ideologii? Zwłaszcza nauki przyrodnicze?
To, co robisz zestawiając te pytania obok siebie, to manipulacja. Tworzysz sztuczną opozycję - albo nauka wolna od wpływów, albo zideologizowana. Ma to stworzyć u odbiorcy wrażenie, że jeżeli ktoś choć trochę stanie po stronie "sprawiedliwości społecznej", to oznacza z automatu, że występuje przeciwko metodzie naukowej. W ogóle nie o to chodzi.
Odpowiem natomiast na pierwsze pytanie (na drugie moja odpowiedź jest oczywista, a jeżeli nie, to zaraz będzie). Ale zanim odpowiem - chcę odczarować dwa terminy i przywrócić im właściwe znaczenie. Wydaje mi się bowiem, że dla Ciebie zarówno "ideologiczny" jak i "polityczny" to określenia pejoratywne. Co do pierwszego, to jeszcze mogę się zgodzić, ale co do drugiego nie - w klasycznym tj. arystotelesowskim rozumieniu polityki jako "sztuki rządzenia w celu realizacji dobra wspólnego". Nawiasem mówiąc ta niedzisiejsza definicja (dzisiejsza, będąca jej zaprzeczeniem: polityka to "sztuka zdobywania władzy w celu realizacji własnego dobra") jest bardzo wygodnym kryterium - dzięki niej widać jak na dłoni, że w zasadzie od lat nie ma w Polsce (a i na świecie) już prawie w ogóle polityków. Kończąc dygresję, przechodząc do odpowiedzi - nie mam alergii na pojęcie "sprawiedliwości społecznej" i nie uważam, że jest ideologiczne. Przeciwnie, uważam, że jest jedną z głównych kwestii (zapisaną zresztą na samym początku obecnej konstytucji RP), wokół której powinna ogniskować się debata publiczna. Rzecz idzie bowiem o praktyczne zdefiniowanie tego, czym jest Równość (praw? obowiązków? potrzeb? wyników? etc.). To jest ogrom kluczowych spraw na poziomie całego państwa, tej umowy społecznej, jak chcemy sobie zorganizować życie, żeby było dla wszystkich możliwie znośne - jak powinna wyglądać edukacja, jak zorganizować system podatkowy, na co powinniśmy wydawać, jak szeroko definiujemy prawa obywatelskie, etc. Tak więc, tak, "sprawiedliwość społeczna" jest terminem ze wszech miar politycznym i to nic złego. I nawet jeżeli są jakieś grupy, które termin ten niemożliwie wypaczają, nie znaczy to, że nie możemy o nim dyskutować w pierwotnym jego znaczeniu.
Jeżeli dobrze rozumiem, nie podobało Ci się, że ktoś tę "sprawiedliwość społeczną" przykleił do Matematyki. Mam dwa pytania zwrotne - po jednym na wątek podany w przytoczonym
źródle.
1. "Math Literacy as a Civil Right / Social Justice Issue".
Czy zgadzasz się, że powszechność posiadania rozwiniętych umiejętności matematycznych poprawia tj. wyrównuje szanse jednostki np. na rynku pracy? Moim zdaniem tak, podobnie jak: umiejętność czytania i pisania (ze zrozumieniem - nie tak znowu częsta...), znajomość języków obcych, znajomość obsługi komputera i aplikacji biurowych, etc. To jedna z istotnych składowych tego pakietu umiejętności przydatnych w dzisiejszych czasach (tak jak kiedyś np. znajomość rolnictwa czy umiejętność polowania).
2. "Studying Issues of Social and Economic Justice in the Math Classroom".
Czy zgadzasz się, że przy okazji nauki matematyki, nie jest złym pomysłem dobieranie przykładów, które są istotne dla danej społeczności? Tutaj też jestem na tak, ale z zastrzeżeniem, że wszystko zależy od rozłożenia akcentów przez nauczyciela - nie podobałaby mi się nachalna agitka przez większość czasu lekcji, gdy matma leży odłogiem, ale zakładając, że solidne podstawy "czystej" matematyki są przekazywane w pierwszej kolejności, to nic nie stoi na przeszkodzie, by treść zadań odwoływała się do zagadnień, które angażują uczniów. W tym przytoczonym skrypcie jest przykład pt. "Organizing for the future" dotyczący podjęcia decyzji, czy lepiej wykonywać telefony, czy raczej wysyłać listy (a może jakąś kombinację tych czynności), by jak najwięcej osób zachęcić do przyjścia na wiec. Jest to zagadnienie optymalizacyjne z dziedziny zwanej programowaniem liniowym i rozwiązuje się je np. stosując dualną metodę sympleks. Z punktu widzenia "czystej matematyki", to są w gruncie rzeczy proste operacje na macierzach. Nudy! Ale właśnie dopiero podanie przykładu (inny - nie musi chodzić o wiec (bo to - o rety - za bardzo polityczne), może to być zagadnienie związane z maksymalizacją skuteczności kampanii marketingowej) sprawia, że nauka tego materiału zaczyna mieć sens. W każdym razie wydaje mi się, że lepiej wiedzieć po co człek się czegoś uczy i gdzie się może to przydać, niźli tylko miałby wykonywać - choćby i bardzo sprawnie - te operacje na symbolach i już.