Przydługo powiedziane to, co mówiłem krócej: że "PIC" to bezwartościowy serial.
(Przy czym skoro padają w w/w recenzji parę razy nazwiska Chabon i Beyer, trudno nie wyrazić zdziwienia, że CBS zatrudniwszy popularnego, pullitzerowego, pisarza, i autorkę powieści "ST", które może i w kategoriach ogólnoliterackich są dość grafomańskie, ale jako
literaturka franczyzowa cieszyły się sporym wzięciem, ze względu na niezłe oddanie realiów serialowego świata i pogłębienie psychologii bohaterów, nie dał im jednak najwidoczniej realnych możliwości kształtowania fabuły, i zredukował ich rolę do nazwisk-wabików, a - za przeproszeniem - scenariusz pozwolił tworzyć
na kolanie głupszym, lub bardziej leniwym, od nich.)
Edit:
Trochę zmieniając temat odnotuję, że kilkanaście dni temu zmarł Graham Kennedy, twórca znanej
startrekowej strony Daystrom Institute Technical Library:
https://www.ditl.org/whatsnew-page.php?Year=2020&Month=05I wrzucę - podający datę premiery -
trailer axanarowego "Interlude", stylizowany na czołówkę "Kosmosu: 1999":
Oraz ujawnioną w roli
teasera początkowa scenę nowej odsłony "Starship Intrepid" - "A Treasure for the Ages":
Edit kolejny:
Głośny tekst z ST.com o stosunku twórców "PIC" do postaci Jean-Luca (stanowiący, jak się zdaje, formę ujawnienia manifestu programowego tych ostatnich):
https://startrek.com/news/the-humbling-of-admiral-picardKtóry błyskawicznie wywołał
huraganowy gniew fandomu (że jakże to tak nad zasłużonym kapitanem się pastwić).
Jeśli chodzi o mnie, to trzymajcie się foteli, bo co napiszę może Was zaskoczyć...
Otóż... nie uważam bynajmniej, że pomysł przeczołgania Łysego był zły, bo choć sam Picard może i na to szczególnie nie zasługiwał, to symboliczne odcięcie się "ST" od tego fragmentu dziedzictwa Roddenberry'ego, który powielał wady amerykańskiej SF opisane w eseju Le Guin "American SF and the Other" (przywoływałem go kiedyś) było wskazane. Bowiem pchanie na pierwszy plan wyłącznie białych, elitarystycznych,
samców, mających pomysł na urządzenie świata wszystkim dookoła pasowało może do swojej epoki, ale tak naprawdę gryzie się z resztą ideałów "Treka".
Tyle, że... Chabon z Kurtzmanem wyważają tu otwarte drzwi, i to tak nieudolnie, że gotowi o te drzwi
pyski sobie rozbić... albowiem... całą robotę odwalili już Piller z Bermanem, a dokończyło "Discovery". Mieliśmy już niebiałych i niebędących płci męskiej kapitanów, mieliśmy białego, elitarystycznego, chłopa, który okazał się sprytnym (ale nie dość sprytnym) zwodzicielem, mieliśmy wyrastającego z toksycznej wersji męskości Tomcia Parisa, a sam Picard dawno już został wytarzany w smole i pierzu - był zborgifikowany, musiał słuchać gorzkich słów Sisko i przeżyć to, że Janeway przerosła go rangą, a także zmierzyć się z tym, że jego wychowankowie (Ro i Wes) odrzucili w gorzkich słowach jego drogę, tudzież wziąć na klatę krytykę Lilly obnażającą jego mniej szlachetne motywy... Wreszcie... narazić swoją - niech będzie, że uprzywilejowaną - pozycję w obronie Ba'ku, i przekonać się jak wiele zawdzięcza okolicznościom (gdy spotkał Shinzona, mającego przecież ten sam potencjał genetyczny, a znacznie mniej szlachetnego). Lekcje bezsilności też zaliczył, ileś razy odebrał je od Q, a ostatnia, ta z "All Good Things...", była najbardziej gorzka (wtedy, przez wiek, demencję i niedostatek wiedzy, chcąc pomagać już tylko szkodził).