Nie zarzucam cywilizacji w N., że ma za dużo energii.
To jest założenie Lema.
Tym się tamten świat różni do naszego.
Jeśli nadmiar, czyli
post scarcity, jak teraz mówią, to nie rozumiem sedna Twojej antyzałogowej argumentacji (w tym konkretnym wypadku). Stać ich na posyłanie ludzi, to ich posyłają. Powody mogą być dowolne - może to jednak - wbrew temu co sugerujesz - jakiś autorytaryzm jest (szeregowych
marynarzy-próżniarzy dzieli jednak przepaść społeczna od zastępcy dowódcy; astrogator toczy jakoweś psychologiczne pojedynki ze swoim w/w zastępcą - to nie brzmi szczególnie rajsko przy tych możliwościach technologii)? może - jak później w "Star Treku" i w analizowanym kiedyś
roślinnym opowiadanku Le Guin - wysyłają
między gwiazdy niespokojne duchy (które inaczej na Ziemi tumult by czyniły, czy nawet jakie wojny wszczynały)? Opcji jest tu sporo i można je sobie dośpiewywać do woli.
Ale faktycznie nie jest to najistotniejsze, bo:
fabularnie to bajki są
Czy może ładniej (Brzechwa czy Tolkien uznaliby określenie
bajki za komplement, ale kto inny mógłby je odebrać pejoratywnie): przypowieść, a nawet dwie przypowieści - jedna będąca pionierską lemowską prognozą nanotechnologii (czy naiwną w szczegółach? odniosę się jak wrócę do książki), druga o niezłomności ludzkiego ducha, wpisująca mi się nieodmiennie w jeden ciąg z Hemingway'em z jednej, a z pierwszym kinowym "ST" i drugim "Obcym" (tam też w Próżnię z ciężkim sprzętem gnali) z drugiej strony.
I - choć o lemowskich "Star Trekach" żartowałem - w istocie zgodzić się muszę, że
na szczęście nie ma tego całego politycznego, kosmicznego szajsu co w innych SF.
Bo albo byśmy utopijne obrazki w stylu
obłoczno-
startrekowo-
peteckim dostali, albo - gdyby kto mniej zdolny od Lema rzecz pisał (i cenzor nad nim nie stał) - jakieś feudalno-imperialne bzdurstwa (czy to w miarę znośne, w stylu
xpilowego "The Expanse", czy to kompletnie naiwne jak u Webera, który kosmiczną marynarkę potrafi opisać z pasją, ale tło społeczne daje jej jak z czasów Nelsona... tak, jakby je widział - mając relacje z trzeciej ręki - współczesny półanalfabeta), co tylko klarowność wywodu by nadmiarowymi (a skazanymi na śmieszność
*) socjo-wstawkami rozkładało.
* Niemoc futurologii, itd.
[Przy czym - nie powiem - fajnie się - z odpowiednim dystansem - czyta polityczne mądrości Paula Atrydy czy nawet admirała Thrawna, ale lepsze od takiego pop-polityzowania (a na ów poziom i S.L. musiałby zstąpić z racji koniecznej, przez wzgląd na charakter powieści, skrótowości), które w dodatku - w tym konkretnym wypadku
- musiałoby być zgodne z aktualną linią Partii, jest śledzenie gry hipotez Laudy i kolegów, więc dobrze, że pierwsze nie zajmuje miejsca, pozwalając błyszczeć drugiemu.]
Skoro zaś o Weberze mowa... Tu bym odnosząc się do tych Twoich słów:
Pisarza należy oczywiście oceniać po jego najlepszych książkach. Lem napisał co najmniej z pół tuzina książek wybitnych, a nawet genialnych, a przecież już jedna znakomita daje nieśmiertelność (w zbiorowej pamięci).
Ale pisał też i słabsze.
Powiedział (wracając poniekąd do starych tez
chmury), że "N." wybitny jest, ale w innym sensie niż chciałbyś... Otóż Lem wszedł tu na poletko zajmowane wcześniej przez "Doc'ów" Smithów, Van Vogtów i Heinleinów, równolegle przez Roddenberrych, a później przez Cameronów, Zahnów i Weberów, i pokazał, że da się z konwencji kosmicznej marynistyki wycisnąć więcej niż opowieści o niesieniu barbarzyńskim Obcym ziemskich ideałów, walkach z potworami czy naparzankach gwiezdnych flot westernowo oczywistego
dobra i
zła.
(Nawiasem: ja też nie liczę "Niezwyciężonego" do swoich ulubionych utworów Mistrza, pewnie dlatego relatywnie rzadko o nim piszę, ale w kategorii o której mówimy nie znajdę mu - choć, jak wiesz, w SF siedzę po uszy - godnej konkurencji. A i tytułów niewiele gorszych nie zdołam wymienić wielu.)
I jeszcze jedno... Czy faktycznie:
uprawnione jest założenie, że decydent (jednoosobowy albo zbiorowy) jest racjonalny, a przynajmniej stara się taki być.
Że stara się - zapewne, stanowisko takiego szefa Bazy (cokolwiek to jest) - czy wyżej - zobowiązuje. Ale czy mu to wychodzi? Koncepcja zawsze zimno kalkulującego
homo oeconomicus odchodzi wszak do lamusa...
*https://en.wikipedia.org/wiki/Homo_economicus#Criticisms* Do którego dziwne, że na starcie nie trafiła - starczy przejrzeć kroniki wypadków czy listy laureatów Nagrody Darwina by nie mieć złudzeń co do ludzkiej racjonalności...
Dlatego pytanie:
Czyżby sekretarka komendanta bazy wylosowała Regis Trzy?
Skontruję innym: czy pamiętasz jak wglądało ziemskie gospodarowanie na Tytanie streszczone w pierwszym rozdziale "Fiaska" (owszem, niby to wcześniejsza epoka)?
Niemniej... Odpowiadając na Twoje wcześniejsze:
nieprzekazanie dowódcy wyprawy ratunkowo-zwiadowczej całej wiedzy posiadanej przez Bazę, byłoby absurdem.
Zauważyć muszę, że komplet ścisłej wiedzy
* (m.in. kluczowe
"Lyranie kiedyś w okolicy działali") Horpach miał. (Bo też nie mówiłem o zatajaniu jakichkolwiek informacji, a ewentualnym przemilczeniu prywatnych, niejasnych, obaw czy podejrzeń
**.)
* B. niewielkiej zresztą ścisłej wiedzy...
** Gdybyś nie zauważył: nawiązywałem do utworów o Pirxie.