14731
Hyde Park / Odp: Sprawy różnakie
« dnia: Marca 23, 2009, 09:08:31 pm »Ja mam tego typu uczucia włóczącz się tu po Paryżu, w Cite Universitaire. Pełno świetnych pomysłów - samo stworzenie międzynarodowego miasteczka uniwersyteckiego, gdzie klimat jest tak pro-naukowy, że kosmos, na budynkach, zresztą bardzo dostojnych (m.in. projekty Le Corbusier'a) pełno czysto świeckich ornamentów, rzeźby naukowców, atomów, planet etc. etc...
W ramach mojej obsesji

"Hackworth zboczył ze swojej trasy do Hali Merkle'a. Budynek był utrzymany w stylu gotyckim i miał duże rozmiary, jak większość budowli Działu Projektowego. Wysokie sklepienia ozdobiono prawdziwymi freskami malowanymi na gipsie. Ponieważ cała budowla - z wyjątkiem fresków - wyrastała prosto z zasilacza, jej twórcom byłoby łatwiej wbudować mediatron w sklepienie i wyświetlać na nim
obraz fresku - który w dodatku można byłoby zmieniać od czasu do czasu - jednak neowiktorianie nigdy, a raczej prawie nigdy, nie uciekali się do takich tanich sztuczek. Prawdziwa sztuka wymagała oddania artysty. Wykonywało się ją tylko raz i jeśli człowiek coś spieprzył, musiał się nauczyć żyć z konsekwencjami.
Punktem centralnym fresku był klucz cybernetycznych cherubów, z których każdy wspierał na swych ramionach sferyczny atom wtapiający się w części środkowej obrazu w symbol wspólnej pracy - konstrukcję składającą się z kilkuset atomów promieniście symetrycznych wobec siebie i przypominających z daleka łożysko toczne lub piastę. Nad kluczem cherubów i ich wspólnym wysiłkiem unosił się stosunkowo duży i nie oddany w skali Inżynier, obleczony w białą szatę. Na głowie Inżyniera tkwił monokularny nanofenomenoskop, taki, jakich współcześnie się już nie używa ze względu na trudności z wyskalowaniem głębi widzenia, jednak spełniający na fresku bardzo istotną rolę, polegającą na podkreśleniu wyrazu nie zasłoniętego niczym drugiego oka Inżyniera, stalowobłękitnego, powiększonego, wpatrzonego w wieczność i nieskończoność niczym żelazny okulus z Arecibo. Inżynier podkręcał jedną ręką wypomadowanego wąsa, drugą zanurzał w nanomanipulatorze, czym dawał do zrozumienia - przez starożytny artystyczny zabieg nazywany błyskotliwie trompe l 'oeil - że podtrzymujące atomy cheruby tańczą tak, jak im zagra, niczym cybernetyczne syreny pląsające na falach politechnicznego Neptuna.
W narożnikach fresku przedstawiono rozmaitość pożytecznych zajęć. W górnym lewym rogu Feynman, Drexler, Merkle, Chen, Singh i Finkle-McGraw, siedzący na majestatycznej buckyballowej otomanie, wydawali się pochłonięci czytaniem ksiąg i czerpaniem z nich cennych wskazówek co do przebiegającej w centralnym punkcie fresku pracy, na którą wskazywali konstruktywnie krytycznym gestem. W górnym prawym rogu przedstawiono królową Wiktorię II, która mimo ostentacji mebla, na jakim ją usadzono - tronu z jednego kawałka diamentu - zdołała zachować spokój i pogodę ducha. Dolny fryz dzieła zapełniały maleńkie postaci, głównie dzieci z zatroskanymi matkami, ustawione w porządku chronologicznym. Po lewej stronie stały duchy minionych pokoleń, urodzonych za wcześnie, aby cieszyć się dobrodziejstwami nanotechnologii; duchy prześladowane (czego nie ukazano dosłownie, lecz artystycznie dano do zrozumienia) przez dawno zapomniane nieszczęścia, takie jak rak, szkorbut, wybuchy butli gazowych, wykolejenia pociągów, strzelaniny na drogach, pogromy, wojny siedmiodniowe, zawały kopalni, czystki etniczne, epoki lodowcowe, zabawy nożyczkami, połknięcie przepychacza do kanalizacji, ogrzewanie domów węglem, stratowanie przez wołu. O dziwo, żaden z duchów nie miał ponurej miny. Wszystkie wpatrywały się z nadzieją w pracę Inżyniera i jego cherubów, a ich milutkie, uniesione twarzyczki oświetlała światłość płynąca ze środka fresku, wyzwolona (jak przypuszczał obdarzony zmysłem dosłowności inżynier Hackworth) przez energię wiązań atomowych w trakcie drogi atomów do przypisanych im potencjalnie miejsc.
Dzieci zajmujące środek dolnego fryzu stały plecami do Hackwortha i artysta oddał tylko ich sylwetki. Wszystkie unosiły główki i ramiona, patrząc prosto ku światłu. Dzieci w prawym dolnym rogu stanowiły przeciwwagę dla anielskich zjaw z rogu lewego. Były duchami jeszcze nie narodzonych, którzy mieli korzystać z pracy Inżyniera w przyszłości, choć z pewnością nie mogły się już doczekać momentu swego przyjścia na świat. Stały na tle rozjarzonej, falującej kurtyny, przypominającej z oddali zorzę i będącej kontynuacją zwiewnych szat królowej Wiktorii II, siedzącej na tronie powyżej."
"Diamentowy wiek"
Zwiedzał to Cite, czy też takich miejsc jest na Zachodzie więcej. Jeśłi tak - zazdroszczę tym Zachodniakom...
Zazdroszczę tym bardziej, ze u nich nawet w kościołach można zobaczyć coś takiego:

(Londyński kościół sw. Jakuba, witraż ku czci A. Fleminga i penicyliny.)