Po pierwsze, w świecie legalnych narkotyków zorganizowana przestępczość (w uproszczeniu mafia) straciłaby istotne, a prawdopodobnie główne źródło dochodów;
Sądzę, że to Twoje fundamentalne założenie jest błędne. Nawet pomijając spodziewany efekt otrzeźwienia państwa po pewnym czasie z powodu skutków, prowadzący do prawdziwej wojny narkotykowej. Jest błędny, bo państwo sprzedając narkotyki będzie oferowało droższy "towar" niż diler. Z wielu względów. Z tego powodu podziemie narkotykowe nie zginie sądzę, tak jak nie ginie przemyt i podrabianie papierosów czy alkoholu, mimo że obie te substancje można przecież od zawsze legalnie kupić.
Po drugie, w tym świecie mafia nie korumpowałaby urzędników, portowców, policjantów, itd., bo nie miałaby powodu i nie miałaby też środków;
Jw.
Po trzecie, państwo miałoby znaczące oszczędności, bo nie prowadziłoby (skądinąd zupełnie nieskutecznej) „war on drugs”;
Trudno powiedzieć, co kosztowniejsze, pominąwszy, że moim zdanie jw., ta wojna trwałaby. Ale pytanie co kosztowniejsze, utrzymywanie narkomanów, czy wojna z narkotykami. Mówię o kosztach finansowych, bo jeśli chodzi o koszty ludzkie to chyba sytuacja jest jasna.
Po czwarte, państwo miało by jeszcze bardziej znaczące dochody z dystrybucji legalnych narkotyków.
Z pewnością miałoby przychody, których obecnie nie ma. Natomiast jw., pytanie o koszty uzyskania tego przychodu. Dochód to jest dopiero przychód minus koszty. kosztem (i to ciągnionym) będą na przykład 20-kilku czy 30-kilku renciści (chyba, że "zdychaj se sam").
Przyjmujesz arbitralne założenie, że prawie wszyscy spróbują fentanylu, albo jakiegoś innego narkotyku, który uzależnia najszybciej i państwo się zawali. Do tego chyba się sprowadza to, co napisałaś.
Nie, nie do tego, że "każdy", tak nie napisałem. Ale jestem przekonany (i nie jest to arbitralne założenie tylko rozumowanie poprzez analogię), że kiedy będzie to można kupić w sklepie, czyli kiedy będzie to dostępne bez problemów, to liczba biorących wzrośnie, tak jak wzrosła dramatycznie liczba uzależnionych od przeciwbólowych opioidów, kiedy stały się bardziej dostępne (bardziej, ale nie bezproblemowo - ale to już wystarczyło do wywołania epidemii uzależnienia).
Wskazuję w związku z tym, że w świecie legalnych narkotyków ludzie mieliby do dyspozycji legalną marihuanę, ecstasy, LSD, kokainę, opiaty, wszystko bez zanieczyszczeń, w farmaceutycznej jakości i w znanych dawkach.
Czy w tym programie jest też ujęty dostęp do heroiny, fentanylu, mefedronu itp. środków będących "idealnymi narkotykami"?
Pisałem już poprzednio, że można, a nawet powinno się prowadzić akcje informacyjne uświadamiające w szkołach, ale można to rozbudować i przyjąć założenie, że
w świecie legalnych narkotyków każdy człowiek przed ukończeniem 18 roku życia będzie musiał zdać egzamin z przedmiotu „Wiedza o narkotykach”.
Rozśmieszyłeś mnie
.
...ale wskazuję jeszcze raz, że ty mówisz, że są takie narkotyki, które uzależniają po pierwszej dawce....
Ależ nie ja mówię, tylko to jest wiedza ogólnie dostępna, że substancje takie jak fentanyl, heroina, mefedron są bardzo silnie uzależniające (psychicznie) więc u części osób pierwsza dawka powoduje chęć ponawiania. Bardzo łatwo znaleźć te informacje. Oczywiście poszczególni ludzie są różni, ale w tym także słabi.
Załóżmy, że tak jest, chociaż dobrze byłoby poprzeć takie założenie badaniami klinicznymi - których prowadzenie jest niemożliwe, bo narkotyki są nielegalne, w związku z tym badań się nie prowadzi, tylko tak ogólnie podobno jest.
A to nieprawda. Większość jest doskonale przebadana klinicznie także dlatego, że niektóre są stosowane medycznie (w tym np. wzmiankowana heroina - kiedyś, a obecnie np. fentanyl) czy kodeina. Masa jest tego. Twój argument, że skoro się to stosuje medycznie to nie może być złe jest delikatnie mówiąc taki sobie. medycyna w pewnych sytuacjach to wybór mniejszego zła. Poza tym - tak - dawka czyni truciznę. Sęk w tym, że niekontrolowana dawka rośnie. A teraz mi pokaż narkomana (statystycznego) na "twardych", który nie zwiększa dawki (bo fizjologia - przyzwyczajenie organizmu, wyrzut dopaminy się zmniejsza).
Znaczy, może tak jest, ale entuzjaści „war on drugs” twierdzili kiedyś, że po marihuanie ludzie dostają szału i mordują.
Ale ja tak nie twierdzę, w każdym razie nie stawiam tego na pierwszym miejscu, aczkolwiek trudno o tydzień, żeby jakiś nietypowo agresywny obywatel nie okazał się takim bo był silnie pobudzony po narkotykach. Ja mówię o kosztach finansowych jaki taki obywatel wygeneruje w ciągu życia (a państwo je pokryje), bo rozumiem, że o ludzkich nie rozmawiamy.
Wydaje mi się, że nie zdajesz sobie sprawy, do czego zdolna jest szkolna młodzież, dlatego piszesz takie - wybacz - banialuki, że szkoła ich umoralni i oni świadomie nie wezmą. Ja, jako małżonek nauczycielki w "dobrym" liceum nie mam co do tego złudzeń, słuchając co się dzieje na wyjazdach, mimo, że moja małżonka od jakiegoś czasu na wycieczkach po prostu w ogóle nie sypia, ewentualnie na zmianę trzyma wartę z koleżanka. Zaś po wykryciu pijaństwa bardzo często wzywana jest policja (która wzywa karetkę). Nie po to, by piętnować, tylko ponieważ gdyby się coś stało a policja nie była powiadomiona, to za winnych uznani byli by nauczyciele-opiekunowie. Albo policja, gdyby ta nie wezwała karetki. Powoduje to postawa rodziców, którzy najwyraźniej nie wszczepili pociechom rad, które proponujesz (mimo, że szkoła ich - rodziców - jak chcesz, uświadamia o odpowiedzialności rodzicielskiej oficjalnie przed każdą wycieczką). Za to rodzice uważają, że szkoła biorąc ich dziecko na wycieczkę przejmuje tym samym całkowitą odpowiedzialność za nie i jego (uprzednie także) wychowanie i że cokolwiek się wydarzy to wina opiekunów. Że na przykład jak takie dziecko wniesie do autokaru alkohol wsiadają doń pod szkołą to już jest wina rodziców. Zdejmij różowe okulary. Żyjesz w świecie, w którym podstawą jest przede wszystkim zrzucenie odpowiedzialności (do czego zresztą namawiasz). Jeśli chcesz mi napisać, że tak nie powinno być, że należy to zmienić itd. to zgadzam się z Tobą. Sęk w tym, że tak jest.
W związku z tym Twój postulat sprowadza się, pominąwszy inne "drobne" koszty, do darwinowskiego wyzwania, polegającego mniej więcej na tym, że zagazujemy ludzi, i który wytrzyma ten żyć będzie (potwierdzając słuszność naszej tezy). Oczywiście nie będziemy ich gazować przymusowo - damy im smaczne cuksy z gazem, które chętnie sami kupią. Przedtem im zresztą odczytamy, gdyby nie czytali gazet, nie chodzili do szkoły i nie oglądali TV ostrzeżenie, że cuksy zawierają gaz i niektórych może zabić albo uczynić inwalidami. Na cuksach też będzie to napisane, może nawet z jakąś mrożącą krew w żyłach fotką-przykładem.