Moze od numerku 1816?
Numerki z Tobą Pani to czysta przyjemność!
Wacpan niech sobie lepiej przypomni szatnie z nie tak bardzo odleglych lat - a propos numerkow czyli
Ja tutaj jestem kierownikiem tej szatni! Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi? A propos nazywania interpretacji teistyczna - mialam na mysli tylko uporzadkowanie slownictwa by wywod byl konsekwentny. Nie oczekiwalam dowodu na istnienie Boga;) (tak poza wszystkim
Czas: masz tendencje do tlumaczenia oczywistosci;)).
Piszac o jedynosci mialam na mysli ze Twoja sie akurat zajmujemy - nie ze jest jedyna dostepna.
Jest to zgoda "na kolejne krwawe cudy" (w interpretacji ateistycznej: po prostu na świadomą ludzkich ograniczeń ciekawość tego, co przyniesie przyszłość; w interpretacji metafizycznej lub teistycznej: na to, że świat może być jednak dogłębnie inny, niż nam się jawi, a więc zawiera miejsce na metafizyczną nadzieję).
Na takie rozroznienie moge sie zgodzic.
Tak, ale jednak skądś się ta odrobinka nadziei, nadziei na tę nikłą szansę musi brać. To już jest pewna wiara. Wiara przecież - przede wszystkim - może być złudna. Ale jednak ona u Kelvina jest i pojawia się zaraz po rozważaniach o Bogu-Ułomnym. Całkowita apatia, zupełny brak wiary, ostateczne poddanie się, moim zdaniem trudno w ostatnich zdaniach wyczytać i o tym mówiłem.
Natomiast wiara/nadzieja/oczekiwanie ktorego mialby doswiadczyc Kelvin wcale nie musi miec (w moim mniemaniu) - u podstaw - Boga Ulomnego czy innego (oczywiscie ze rozumiem iz nie wiazesz go z zadna religia - chociaz czasowo robisz wtrety z chrzescijanskiej - to dodatkowo powoduje zamieszania). To jest wlasciwie jeno oczekiwanie pewnych wyjasnien/blizej niesprecyzowanych zdarzen - moze wlasnie kontaktu - chocby tak ulomnego, bo przez Harey lub zanurzenie dloni - nie rozumnego a emocjonalnego. Moze wybaczyl oceanowi jego powtarzalnosc okrutnych prob i podjal jako jedyny probe poznania?Dlaczego mial to zostawic i wracac?Do czego zreszta?Po prostu nie widze tu koniecznosci metafizyki - chociaz Twoja wersja wydaje mi sie dosyc spojna.
I to jest jeden z ciekawszych problemów Solaris: jak możemy rozpoznać świadomość, czym jest tożsamość (tym razem jako rozpoznawana przez drugiego człowieka), dlaczego zwykła, czysta cielesność tak nas łudzi itd.
Mysle ze to temat do osobnych rozwazan: wg mnie Lem swietnie go ujal w
Masce - swiadomosc, samoswiadomosc, wolna wola, poziomy zaklamania, determinizm itd.
a dlaczego mamy ograniczać repertuar możliwych działań oceanu do mnożenia kopii harey. zauważ, że ani chłopaki z choliłudu ani tarkowski nie poszli tą drogą, lecz zasugerowali - chyba - możliwość stworzenia przez ocean innej, nowej, lepszej z punktu widzenia kelvina, rzeczywistości ("równoległego świata"), w którym kelvin, za sprawa oceanu, znajduje (np. w towarzystwie harey) to, czego szuka. myślę, że to (mniej więcej) są te "okrutne cuda", o ktorych myśli kelvin w końcowce książki. zważ, że w tych ostatnich akapitach książki, kiedy kelvin podejmuje decyzję o pozostaniu na stacji, słowo "kontakt" w ogóle nie pada, wiele natomiast mysli się o "tragedii dwojga ludzi".
Naprawde nie wiem o jaki "rownolegly swiat" u Tarkowskiego moze chodzic - wg mnie jego Kelvin przez milosc, przez drugiego czlowieka (bede natretna z tym Dostojewskim;)) wlasciwie w nim - znajduje siebie, swoje
zwierciadlo. Jest przez to pogodzony ze soba, z rzeczywistoscia. Tutaj nawet Czasowa metafizyka bardzo mi pasuje. I tak , jak juz zastrzegalam - uciekajaca sie do religijnej symboliki ale daleko poza nia wykraczajaca.
Natomiast co do Lema, to pisze on - w kontekscie wczesniejszego wybaczania oceanowi :
Ani przez chwilę nie wierzyłem, że ten płynny kolos, który wielu setkom ludzi zgotował w sobie śmierć, z którym od dziesiątków lat daremnie usiłowała nawiązać chociażby nić porozumienia cała moja rasa, że on, unoszący mnie bezwiednie jak ziarnko prochu, wzruszy się tragedią dwojga ludzi. Ale działania jego kierowały się ku jakiemuś celowi. Prawda, nawet tego nie byłem całkiem pewien. Odejść jednak, znaczyło przekreślić tę, może nikłą, może w wyobraźni tylko istniejącą szansę, którą ukrywała przyszłość. A więc lata wśród sprzętów, rzeczy, których dotykaliśmy współnie, w powietrzu pamiętającym jeszcze jej oddech? W imię czego? Nadziei na jej powrót? Nie miałem nadziei. Ale żyło we mnie oczekiwanie, ostatnia rzecz, jaka mi po niej została. Jakich spełnień, drwin, jakich mąk jeszcze się spodziewałem? Nie wiedziałem nic trwając w niewzruszonej wierze, że nie minął czas okrutnych cudów.Oczywiscie ze jest ten watek z Harey - ale wg mnie nie jako wyczekiwany a de facto straszny dla kochajacego czlowieka - stad okrutne a nie
just cuda. Mysle ze to jedna - ale powierzchowna warstwa.W poznaniu owej celowosci upatrywalabym ow upór Kelvina by przetrwac te okrutne igraszki z jego uczuciami.Czy mozna to nazwac nadzieja na kontakt?Nie wiem. Czy na przekroczenie granic poznania?Poza tym - czy slowo "kontakt" musi byc wypisane tlustym drukiem w ostatnim zdaniu?Nie.Moze wystarczy
nić porozumienia