Jest to kwestia subiektywna, to co komu zapada w pamięć. Ja nastawiam się na walke, ale nie tylko. Ona jest jednak efektywna, a wartak akcja przyciąga.
Ciebie przyciąga mnie (zwykle) nudzi. (Choć dla pierwszych "Gwiezdnych wojen" uczynię tu wyjątek.)
Toczenie bitew w kosmosie jest ciekawą, rzeczy, natomiast nie orientuje się co mówi nam fizyka na ten temat. Jestem otwarty jednak na nauke w tej kwestii.
Mam nadzieje, że
maziek zechce machnąć Ci stosowny wykład podparty wzorami
.
Akurat tych sformułowań nie jestem w stanie zrozumieć. Jeśli mógbyś napisac to bardziej jaśniej, byłbym wdzięczny. Nie obraż się, bo nie chodzi mi o coś negatywnego, ale nawet zabawnie to brzmi dla laika, bo użycie tylu niezrozumiałych słów w jednym zdaniu tworzy ciekawy efekt.
Efekt zbliżony do startrekowego "technobełkotu"?
Ale ok.
Oto wyjaśnienie. (Mam nadzieję, że jako tako znasz angielski.)
Zatem zdaje się trafiłem w pewne bardzo ważne pytanie - do czego dążymy? W zasadzie gdyby takiego Date powielić mielibyśmy gotową armie na Borga, oraz załogantów na okręty Federacji, bądz przynajmniej na ich część. Można nawet się uśmiechnąć widząc że za 300 lat ludzie nadal będą robić wszystko, nie cyborgi, roboty i komputery.
Ale najwidoczniej scenarzyści (znów stosując "strusią' strategię a'la Asimov) skapitulowali przed trudem wyobrażenia sobie rozwoju SI w Federacji i wymyślili, że Data jest "jedyny w swoim rodzaju" i aktualnie innych androidów stworzyć się nie da... Wygodnictwo...
Co do najlepszych z najlepszych to podobną jest postać dowódcy floty z Battlestar Galactica. Gośc poprostu ideał tego co dowódca i żołnierz winien reprezentować. Zdolny, odważny, opanowany. Nawet w kontaktach z synem mu zaczęło wychodzić. Tutaj podobnie, Picard, czy Janeway to kapitanowie ideały. Gdy przychodzi problem opowiadają się za ideałami. Nie chce tego wartościować, raczej widze tutaj siłe tych jednostek i to co dają tym społecznościom w których żyją. Zasady to zasady i nawet trudna sytuacja, w której wielu by wybrało inaczej (na skórty, zarazem kosztem innym) oni nie potrafią wybrać inaczej niż zgodnie z sumieniem, z ideałami. Pytanie tylko czy jest to realne. Widzą inne opcje, natomiast wiedzą że one w gre nie wchodzą. Czy tak jest w życiu?
Każde z tych dowódców to inna osobowość. Komandor (potem admirał) Adama to dla mnie ucieleśnienie odwagi i determinacji świetnie zawartej (wbrew pozorom piszę to bez ironii) w sienkiewiczowskim "Kali się bać, ale Kali pójść", skrzyżowanej z cechami w postaciach znanych z kina
noir. Człowiek zmęczony, nieco zgorzkniały, zaprzeczenie sztampowego herosa, który (choć aż nazbyt świadomy zagrożeń i ciążącej na nim odpowiedzialności) bez entuzjazmu i radości wykrzesa z siebie mimo potwornego stresu i zmęczenia energię by mimo wszystko stanąć na wysokości zadania. (A przy tym nie jest to bohater zyskujący sympatię widza od pierwszego wejrzenia. ) Bohater to na tyle ciekawy, że aż szkoda go do space opery.
Picard to jego przeciwieństwo. Szlachetny naukowiec-idealista kierowany najwznioślejszymi ideami jakie wytworzyła ludzkość. Strasznie w tym wszystkim papierowy, ale papierowością, która powoduje, że widz czuje do niego od pierwszego wejrzenia sympatię. W głębi duszy chcielibyśmy, by wszyscy ludzie byli tacy. Lem chciał. (A swoją drogą, rzadko, bo rzadko ale czasem takie jednoznacznie szlachetne jednostki się ponooć trafiają...)
Z kolei Janeway... Miała być żeńskim odpowiednikiem Picarda i jako taka może budzić sympatię, ale... piramidalnma glupota scenarzystów (sięgajaca szczytu w tej epigońskiej serii) spowodowała, że i bohaterka stała się w niektórych działaniach koszmarnie głupia i przez to (mimo potencjału jaki ta postać miała) trudno mi ją polubić albo zestawić z tamtymi dwoma.
A czy tak jest w życiu? Może czasem trafiają się tacy bohaterowie... Ale, siłą rzeczy życie jest zwykle znacznie bardziej skomplikowane od fikcji... I mniej jednoznaczne... ("Żywych" postaci w SF szukajmy lepiej u Dicka i ew. Le Guin.)
Czyli pierwsza dyrektytwa temporalna już wtedy istnieje. To wiele wyjaśnia. Co do jej łamania jednak, nawet pierwsza dyrektywa o nieingerencji w życie obcych "prymitywnych" gatunków, była łamana. Raz w kinowej Rebelii.
W sumie nie wiemy odkąd tzw. PD Temporalna obowiązuje.
W sumie zdaje się że pozostaje nam tylko jeszcze podróż do innego wymiaru jako temat którego nie było w ST, choć nie do końca, bo w Voyagerze mieliśmy do czynienia z inwazją obcych z płynnej przestrzeni, którzy mocno nadwyrężyli Borga.
Było to było. Acz w większośći wypadków bohaterowie miewali do czynienia z tzw. alternatywnymi liniami czasu czyli wszechświatami alternatywnymi podobnymi do "właściwego", różniącymi się tylko przebiegiem drobnych (z punktu widzenia wszechświata, lecz dla ludzkości zwykle kluczowych) wydarzeń.