Na mój rozum i mój patriotyzm, powinno jeszcze być Państwo, czyli SET (Skutecznie Egzekwowana Tolerancja):
Sześćdziesiąt lat temu naszymi sąsiadami przez ścianę w bloku przy Puławskiej 130 na warszawskim Mokotowie byli państwo Irena i Henryk Jabłońscy (notabene, profesor HJ został potem przewodniczącym Rady Państwa PRL). Z ich dziećmi bawiliśmy się na podwórku, a z Elą chodziłem do jednej klasy. Jednak któregoś dnia własna Rodzicielka wyjawiła mi, że państwo Jabłońscy nie są katolikami (byłem absolutnie pewien, że wszyscy wokół są!), tylko jakimiś "ateistami". Przez pewien czas patrzyłem na nich podejrzliwie, niczym na kosmitów, no bo jak normalny człowiek może nie wierzyć w Pana Boga? Ale miałem mądrych księży prefektów (Jerzy Chowańczak i Jan Sikorski) za których przyczyną, Bogu dzięki, nie stałem się "wojującym katolikiem"; z Elą nawet później bardzo zaprzyjaźniliśmy się.
Wspominam o tym pierwszym w życiu zetknięciu się ze światopoglądową odmiennością ze względu na zupełnie osobliwy wyrok Sądu Najwyższego z listopada 2013 (II CSK 1/13).
Otóż pacjent jednego z publicznych szpitali dowiedział się z dokumentacji medycznej, że - gdy pozostawał w pooperacyjnej śpiączce - szpitalny kapelan na wszelki wypadek namaścił go świętymi olejami. Pacjenta bardzo to wzburzyło, gdyż jest głęboko wierzącym ateistą, i podał szpital do sądu za naruszenie wolności sumienia (art. 53 Konstytucji). Sąd Okręgowy odrzucił jego pretensje jako emocjonalne, przesadzone i subiektywne, Sąd Apelacyjny zaś podtrzymał ten werdykt i podkreślił, że kapłan, udzielając sakramentu ostatniego namaszczenia, miał dobre intencje i nikogo nie skrzywdził. Diametralnie odmienne stanowisko zajął dopiero Sąd Najwyższy.
Dokonywanie jakichkolwiek obrzędów na ciele człowieka bez jego zgody narusza niezbywalną ludzką godność, konstytucyjne źródło wszelkich innych wolności i praw człowieka i obywatela. Tak orzekł Sąd Najwyższy, ja zaś – już jako stary człowiek - w pełni podzielam to orzeczenie. To jest esencja tolerancji światopoglądowej, bez której trudno wyobrażać sobie współżycie wielu ludzi w jednym współczesnym państwie.
Każdy dobiera sobie prywatnych druhów wedle osobistych kryteriów. Ludzie połączeni wspólnymi zainteresowaniami i przekonaniami – także natury religijnej - swobodnie organizują rozmaite wspólne środowiska, firmy, związki i stowarzyszenia. Ale instytucje państwa - więc również sądy powszechne oraz publiczne szpitale - muszą, jako dobro wspólne, pozostać światopoglądowo neutralne i tolerancyjne. Katolik ma oczywiście święte prawo uważać, że jego wiara jest bliższa prawdy niż wiara świadka Jehowy (i na odwrót), lecz - z "państwowego" punktu widzenia - wiara ateistów (Boga nie ma) i agnostyków (nie wiadomo) oraz innowierców (inny Bóg) musi mieć TĘ SAMĄ "duchową wartość obywatelską" co wiara chrześcijan dla chrześcijan, wiara muzułmanów dla muzułmanów, wiara żydów dla żydów itp. Jakże inaczej?
Aż dziw, że do stwierdzenia tej oczywistej godnościowej tożsamości ludzkich wiar potrzebne było orzeczenie Sądu Najwyższego. Widać na tym tle elementarne braki w edukacji i świadomości obywatelskiej sędziów pierwszych dwóch instancji, dziennikarzy opisujących tę niezwykłą sprawę oraz wielu anonimowych komentatorów (fora internetowe). Na szczęście wyrok Sądu Najwyższego jest już nie do obalenia - nawet przez Strasburg. [03.12.13]