PapieżAbdykację papieża Benedykta XVI postrzegam osobiście jako cichą rewolucję w Kościele Powszechnym.
Pozornie nic się nie stało: w żaden sposób nie zostały naruszone zasady katolickiej wiary ujęte w oficjalnym katechizmie (
http://www.katechizm.opoka.org.pl/rkkkap.htm), ustąpienie z Urzędu odbyło się zgodnie z prawem kanonicznym, papież-emeryt niewidocznie wypoczywa w Castel Gandolfo, jutro zaś, czyli miesiąc po abdykacji, rozpoczyna się konklawe, które wybierze nowego Ojca Świętego, i znów wszystko będzie tak jak dawniej…
Otóż nic już nie będzie tak jak dawniej – z kilku powodów.
Po pierwsze, Benedykt XVI przełamał sześćsetletnią Tradycję, która nakazuje papieżowi umrzeć we własnym watykańskim łóżku. Tradycja jako taka odgrywa w duszach i umysłach wszystkich ludzi rolę ogromną, większą czasem niż prawo pisane, papież zaś – przynajmniej dla katolików – jest w wielu dziedzinach najwyższym Autorytetem.
Jeśli zatem TAKI Autorytet w ułamku sekundy zmienia TAKĄ Tradycję – musi to w umysłach wiernych spowodować istne trzęsienie myśli (lawiny pytań), których odleglejsze skutki są nie do przewidzenia.Po drugie, swą suwerenną decyzją (“gromem z jasnego nieba”) Jego Świątobliwość przypomniał rzeszom katolików, kim jest, a kim nie jest. Z niejakim elementarnym rozumowym wstydem czytałem i słyszałem całkiem niedawno w poważnych (wydawałoby się) miejscach medialnych, że natchnieni Duchem Świętym kardynałowie wybiorą wkrótce kolejnego następcę Chrystusa. Skoro tak mówią mądre głowy w telewizorze, to co ma myśleć wielomilionowy szary niedzielny wierny (a założę się, że i niejeden czytelnik niniejszego)?
Tymczasem papież nie jest następcą Chrystusa, lecz następcą jego ucznia o imieniu Piotr! Na wszelki wypadek przypomnę, że Jezus Chrystus jest Bogiem, który wieki temu był przez 33 lata również jednym z ludzi; tak przynajmniej głosi Kościół.
Po trzecie (i najważniejsze), 11 lutego 2013 roku Benedykt XVI krzyknął na cały świata: jestem człowiekiem! CZŁO-WIE-KIEM! Starszym, a nawet starym (86 lat!) mężczyzną, który czuje, że słabnie, i który wie, że jest to proces zawsze jednostronny: młodszy, silniejszy i zdrowszy już nie będzie, i może tylko być gorzej. Tymczasem przypadło mu sterować Nawą Piotrową – instytucją skupiającą w świeckim wymiarze miliard ludzkich istnień i zarządzaną w sposób bardziej scentralizowany niż niegdysiejsze monarchie absolutne.
Żaden samotny człowiek nie dźwiga takiej odpowiedzialności, jaka spoczywa na barkach i na głowie papieża. Na jego ciele i na umyśle.
I tu przechodzimy do oczywistego “po czwarte”. Choroby podeszłego wieku bywają różne, ale część z nich dotyka mózgu.
Osłabienie pamięci, procesy otępienne, alzheimer, utrata sprawności intelektualnych (w tym - aparatu sakmokrytycznego), demencja, parkinson, miażdżyca, zespoły depresyjne – to nie wyjątki, lecz naturalna reguła naszego biologicznego gatunku, której podlegają nawet najwybitniejsi filozofowie i uczeni, królów i prezydentów nie wyłączając. Opieka nad taką osobą jest trudna – przede wszystkim ze względu na sukcesywny zanik kontaktu psychicznego. Grono ludzi “rozumiejących” chorego stopniowo zacieśnia się do pojedynczych paru osób. Przypuszczam, że Benedykt XVI obawiał się takiego rozwoju wydarzeń i swą decyzją (jak pamiętamy – …głęboko przemyślaną, podjętą dla dobra całego Kościoła) na wszelki wypadek im zapobiegł.
Wrócę do tematu – ale raczej już po konklawe.
Stanisław Remuszko