Tego to już zupełnie nie rozumiem, co ma piernik do wiatraka? To że rektor okaże się prywatnie pedofilem to kładzie naukę?
Tylko tu prywatność zdefiniowałbym jednak trochę inaczej. Skoro - powiedzmy - "zinstytucjonalizowany wyznawca" zachowuje się dokladnie tak jakby reguły swej wiary miał w przysłowiowej rzyci, to znaczy, że owa wiara jest dla niego samego... mało przekonująca...
Może jest niewierzący. Wiesz, urzędnik Pana "B". Może jest słaby? W każdym razie to o czym piszesz nie ma żadnego związku ze sprawą. Tak jak nie ma ze statusem nauki związku naukowiec fałszujący wyniki.
Jeśli już trzymasz się najbardziej Ci znanej religii katolickiej, to wiesz, że wg jej doktryny Bóg jest co prawda najpotężniejszym bytem, ale nie kręci wszystkimi trybikami sam - pozwala działać innym siłom - wolnej woli ludzi i szatanowi. Może więc poczucie humoru miał kto inny.
Z tym, że jest to argument bardzo słaby. (Nie znam udanej próby teodycei.) Bo jeśli dopuszcza inne czynniki, a jako wszechwiedzący wie co te uczynią, to jednak od odpowiedzialności moralnej za ich wyczyny wymigać się nie jest w stanie (słusznie liv przywołuje tu Hioba.)
Nie rozumiem - co w nim słabego? Sam powołujesz się na religię katolicką a ja Ci w jej obrębie tłumaczę nie sięgając po żadne inne "wytrychy". Gdzież ta słabość? Że nie rozumiesz boskich zamierzeń?
Po drugie - co to znaczy "udana" teodycea? Udana jest taka, która uzgadnia domniemany stan "tam" z tym, co mamy tu. Każda jest udana, która potrafi jakoś wyłgać się z problemu zła. Grecy mieli wiele bóstw, które się kłóciły i stąd się brała nieoznaczoność. Inne religie mają "dobrych" i "złych" bogów.
Po trzecie - Ty z uporem maniaka, deklarując się jako niewierzący, postrzegasz wciąż Boga jako dobrotliwego dziadzia z siwą brodą z dziecięcego katechizmu. Takoż zakładasz, że nie wiadomo z jakiego powodu on musi być "dobry". Jak już to kilka razy pisałem, mnie to nie interesuje. Ja staram się nie rozmawiać o religii katolickiej czy jakiejkolwiek innej ponieważ uważam je (wszystkie) za produkt wyłącznie ludzki. Mnie interesuje Bóg jako wszechmogący byt nadrealny. Nie mam wobec Niego żadnych dodatkowych założeń (typu, że jest dobry, czy miłosierny). Nie interesuje mnie też, co taki Bóg mógłby robić, czym się zajmować, czy raczyłby w jakiś sposób nawiązać z nami kontakt itd... Interesuje mnie to jedynie od tej strony, że ani nie sposób dowieść, ani obalić możliwości istnienia takiego czegoś.
Ten wątek gdzieś na początku zawiera bodaj także Twoją deklarację, że odpowiednio "silny" dowód przekonałby Cię, że Bóg istnieje. Ja stoję do tego w opozycji i twierdzę, że nie będziesz w stanie podać takiego dowodu (wydarzenia, faktu), które bezstronnie ponad wszelką wątpliwość dowodziłoby, że Bóg jest. Prosiłem wówczas o podanie choćby hipotetycznego, myślowego przykładu takiego dowodu i o ile sobie przypominam - nie byłeś takowego w stanie podać. Z jakichś jednak względów uważasz, że można podać dowód na nieistnienie Boga, a w każdym razie sądzisz, że suma "małych dowodów" (jak ten, że wierni zatruli się poświęconą wodą z rzeki) pozwala udowodnić jego nieistnienie. Mamy więc tu taką sytuację, że ludzie sami wymyślili sobie religię (temu zdaje się nie przeczysz?), a potem w ramach jej kultywowania spożyli zanieczyszczona wodę i bolą ich brzuchy. Ot, i mamy dowód, ze Bóg nie istniej. CND. Z tego powodu właśnie uważam, że tego typu doniesienia nie maja większego związku z problemem, o jakim dyskutujemy - tak jak nie ma z astronautyką związku, że jedna zakochana i zdradzona astronautka wniosła na teren kosmodromu na Cape Canaveral broń z zamiarem odstrzelenia ukochanego czy tam jego ówczesnej ukochanej.
Dlatego - wybacz - doniesienia typu, że o kogoś się modlili i zmarł to mi w tej dyskusji przypominają argumenty że tokamak był brzydko pomalowany i dlatego plazma się nie udaje. Bo przecież nie rozmawiamy tu (nie o tym był watek) o religii katolickiej i jej teologii, ani nie rozmawiamy o jej naleciałościach historycznych, elemencie ludycznym a tym bardziej ludowym. Ani o tym, że ten czy ów ma iluminację, a w każdym razie tak mu się wydaje.
Co do dowodów na nieistnienie Boga to miałem nadzieję, że ten etap mamy za sobą.
Zależy jakie "dowody" masz na myśli. Filozoficzne (filozoficznie to niczego "z absolutną pewnością" nie udowodnisz, dlatego filozofia jest to przeważnie bicie piany) czy praktyczne.
Praktyczne. Jeszcze raz zachęcam do podania, choćby myślowego dowodu na istnienie, bądź nie, Boga.
P.S. A liv to chyba miał trochę inne intencje
.