Chyba musisz mi wyłożyć jak krowie na rowie, bo już nie jestem pewna, czy wiem, o co Ci chodzi.
Ja to zrozumiałam tak:
1. Żadnej rzeki krwi w ogóle nie było, Orliński pojechał "urban legend".
2. To jest coś jak porywanie dzieci czarną wołgą, więc nie ma sensu pytać wytykającego taką bzdurę, "a ile dzieci porwanych przez czarną wołgę by ciebie zadowoliło".
3. Jak ktoś wyśmiewa urban legend o czarnej wołdze, to nie znaczy, że w ogóle nie wierzy w porywanie dzieci, czy w zboków, co je potem męczą.
4. Jak ktoś jednak wierzy w jakąś urban legend to musi przedstawić na nią naprawdę mocny dowód, a nie relację, że "ludzie mówili". Chyba że wyraźnie zaznacza, że to jest dla niego tylko taka metafora ludzkiego przerażenia i nie trzeba tego brać dosłownie (Orliński nie zaznacza, sprawdziłam).
5. W sprawie urban legend kluczowy jest właśnie brak pozytywnego dowodu, bo udowodnić nieistnienie czarnej wołgi raczej trudno. Ale akurat w przypadku rzeki krwi płynącej na przedmieściach Lwowa wystarczy się chwilę zastanowić nad "technikaliami", żeby uznać, że to fizycznie niemożliwe. Tak zrozumiałam te uwagi autora o Lemie który takiej głupoty by nie zniósł, bo wiedział jaka długa musiałaby być taka rzeczka i jak mało krwi jest w człowieku.
6. Rozumiem, że chciałabyś przypis nie dla siebie, ale dla mało kumatych i mało guglatych. Tak na wszelki wypadek, żeby przypadkiem komuś nie przyszło do głowy, że w ogóle żadnej masakry Żydów we Lwowie nie było albo że była malutka. Ale czy mało kumaci i mało guglaci w ogóle czytają takie teksty?
Jak się z którymś punktem nie zgadzasz, to wyjaśnij jak najprościej dlaczego.