Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Q

Strony: 1 ... 944 945 [946] 947 948 ... 1166
14176
Jak dla mnie ktoś tu sam sobie przeczy... Albo ja czegoś nie rozumiem.

Miałem na myśli wymuszony skok jakościowy rozumów tych co przetrwali. Rozkwit nastąpił, jako logiczna konsekwencja, gdy - w wyniku zmiany warunków - te rozumy mogły zacząć służyć czemu innemu niż samo przetrwanie.

I ex-kanibal mógł zostać adiunktem matematyki... lub wymyślić jak zarobić na produkcji BMW ;). (Wniosek stąd zresztą, że presja na rozum po jakimś czasie musi puścić, by rozum miał czas odkryć do czego jeszcze mógłby służyć.)

Znów gadam na skróty, i wychodzi to jak wychodzi.

Myślę też, że można myśleć po prostu inaczej jakościowo. Wyobraźmy sobie rasę, która np. w ogóle nie odbiera fal świetlnych. Mozolnie badają to, co jest dla nas oczywiste, ich nobliści są odkrywcami tego, że światło czerwone ma inną długość fali niż niebieskie albo korelacji dzień-jasno : noc-ciemno. A jednocześnie np. "czują" słabe i mocne oddziaływania grawitacyjne... Będą myśleć siłą rzeczy inaczej niż my.

Była o tym mowa, oj była w kontekście niektórych bytów postulowanych przez hard SF. I zakresu tzw. sensorium. (O ile pomnę zaczął Evangelos zwracając uwagę na prostactwo spielbergowego założenia z "Bliskich Spotkań...", że ufoki będą odbierać te same dźwięki co my.) Zresztą - jak była już mowa - nie tylko w sensorium rzecz, a i w determinujących dany gatunek warunkach fizycznych i jego innych cechach biologicznych. W całokształcie bytu określającego świadomość.

(Chyba pierwszym takim obcakiem zresztą jest - abstrahując od jego ew. wyższości - Ocean Solaris, produkt zupełnie innej, dokonanej jednym skokiem, ewolucji. Fizycznie do człowieka nieszczególnie podobny.)

Z tym, że Lem zakładał - jak się zdaje - że możliwe są różnice dwojakie. Czyli i te wynikłe z warunków rozwoju, i te związane z tegoż rozwoju stopniem (z czym właśnie nie zgadza się maziek). I tak na przykład: Kwintanie są odmienni i nierozmowni, ale znajdują się na zbliżonym pozomie rozwoju; GOLEM jest wyżej człowieka; zaś w/w Ocean - jedno i drugie). Wspominam o tym, żeby se to usystematyzować.

Przy czym im bardziej nad tym myślę, tym bardziej nie mam zdania. Trudno jest coś autorytatywnie twierdzić o bytach - póki co - hipotetycznych.

Np. jako "wyższych rozumem od człowieka" odbiera się zwykle tych co piknikowali u Strugackich, i tych co porozrzucali czarne klocki ;) u Clarke'a. Ale czy oni są faktycznie "wyżsi", czy tylko wiedzę, i w związku z tym zabawki, mają lepsze? Jak to orzec...

zupełnie przypadkowy dobór osób  ;D

;)

Edit: drobny (acz dość radykalny w tezach) cytat a'propos zakresu sensorium:

"Przy pomocy pięciu stałych zmysłów udajemy, iż rozumiemy bezgraniczną złożoność otchłani kosmosu, aczkolwiek istoty dysponujące szerszym, silniejszym lub innym rodzajem zmysłów, mogą nie tylko postrzegać rzeczy inaczej niż my, ale również widzieć i badać całe światy materii, energii i życia, znajdujące się tuż obok nas, na wyciągnięcie ręki, a jednak niedostępne i niezbadane przy pomocy naszych zmysłów."
H.P. Lovecraft "Z otchłani"

14177
DyLEMaty / Re: Arthur C. Clarke
« dnia: Października 05, 2009, 10:11:11 pm »
  "Lee pierwszy to zobaczył - wielkie, potężne cielsko wyłaniające się z głębin. Najpierw myśleliśmy, że to ławica ryb, bo było za duże jak na jeden organizm, a potem lód zaczął się kruszyć pod jego ciężarem. /.../
   - .. .jak olbrzymie macki wyschniętego morszczynu pełzające po ziemi. Lee pobiegł do statku po kamerę, ja zostałem i meldowałem o sytuacji przez radio. To stworzenie poruszało się tak powoli, że z łatwością mogłem je wyprzedzić. Nie bałem się, chociaż wszyscy byliśmy podekscytowani. Wydawało mi się, że rozpoznaję to stworzenie: kiedyś w Kalifornii widziałem zdjęcia uprawy wodorostów, ale okazało się, że nie miałem racji...
   - .. .widać było, że ma poważne kłopoty z przetrwaniem w temperaturze o sto pięćdziesiąt stopni niższej od temperatury jego normalnego otoczenia. Sunąc naprzód zamarzało na kamień, odpadały od niego kawałki przypominające szkło, lecz ciągle podążało w kierunku statku, jak czarna fala przypływu, wolniej i wolniej. Byłem tak zaskoczony tym wszystkim, że nie mogłem logicznie myśleć, nie miałem pojęcia, co zamierza... /.../
   - ... wspinając się na statek i budując jednocześnie coś w rodzaju lodowego tunelu. Może miała to być osłona przed zimnem, coś takiego jak korytarze, które budują termity dla ochrony przed słońcem... /.../
   Prawdopodobnie jest to stworzenie fototropiczne, którego cykl biologiczny jest uzależniony od światła filtrowanego przez lód. Mogliśmy też je zwabić jak ćmę lecącą do świecy. Nasze reflektory były jaśniejsze niż wszystko, co do tej pory widziała Europa...
   A potem statek się poddał. /.../
   Po chwili główny trzon zaczął się poruszać. Odsuwał się od kadłuba statku i zmierzał w moim kierunku. Wtedy ostatecznie przekonałem się, że to stworzenie reaguje na światło. Stałem dokładnie pod tysiącwatową lampą, która właśnie przestała się kołysać.
   Wyobraźcie sobie dąb albo jeszcze lepiej: figowiec, ze wszystkimi gałęziami i korzeniami, spłaszczony przez siłę ciążenia, pełzający po ziemi. W odległości pięciu metrów od światła to coś zaczęło się rozciągać, aż do momentu gdy uformowało zamknięty krąg wokół mnie. Prawdopodobnie była to granica jego tolerancji, punkt, w którym fototropizm zamienia się we własne przeciwieństwo. Przez kilka minut nic się nie działo. Przypuszczałem, że to wreszcie zamarzło, stało się martwe.
   I właśnie wtedy zobaczyłem duże pąki tworzące się na ramionach tego czegoś. Wyglądało to jak film poklatkowy rozwijającego się kwiatu. Naprawdę myślałem, że są to kwiaty, przy czym każdy z nich miał wielkość ludzkiej głowy.
   Wokół pełno było delikatnych, kolorowych, rozwijających się tkanek. Przyszło mi do głowy, że nikt i nic nie widziało jeszcze takich barw. Nie istniały, dopóki na ten świat nie przywieźliśmy światła, sprawcy wszystkich naszych nieszczęść.
   Czułki, pręciki falujące delikatnie... Podszedłem do żywej ściany, która mnie otaczała. Widziałem wszystko bardzo dokładnie. Ani wtedy, ani w żadnym momencie wcześniej nie obawiałem się tego stworzenia. Byłem przekonany, że nie miało złych zamiarów, jeśli w ogóle posiadało jakąś świadomość. Widziałem dziesiątki dużych kwiatów w różnych stadiach rozwijania się. Przypominały motyle wydobywające się z poczwarek - z wymiętymi skrzydłami, bardzo słabe. Byłem coraz bliższy odkrycia prawdy.
   Ale one zamarzały, umierając niemal w chwili narodzin. Odpadały jeden po drugim od głównego pnia, szamocząc się przez kilka sekund niczym wyjęta z wody ryba. Na koniec odkryłem wreszcie, czym były naprawdę. To nie były płatki, były to płetwy. Lub ich odpowiedniki. Okres larwalny stworzenie to spędzało pływając w morzu. Przez większą część życia może było przyczepione do morskiego dna i tam wypuszczało ruchome nowe pędy w poszukiwaniu wolnego terytorium. Tak samo robią ziemskie korale.
   Uklęknąłem, aby przyjrzeć się z bliska temu małemu stworzonku. Piękne ubarwienie znikało, wszystko stawało się brunatne. Niektóre z płatków-płetw odpadły, zamarzając w zetknięciu z podłożem. Ale stworzonko wciąż jeszcze się ruszało, starało się mnie ominąć, gdy się zbliżałem. Zastanawiałem się, jak wyczuło moją obecność. I wtedy dostrzegłem, że te nibypręciki mają na czubkach jasnoniebieskie plamki. Wyglądały jak maleńkie gwiaździste szafiry albo niebieskie oczy małża przegrzebka, świadome światła, ale niezdolne do tworzenia obrazów. Gdy tak stałem, jasny błękit znikał, szafiry przesłaniała mgła. Teraz były to zwykłe kamienie...
   Doktorze Floyd czy ktokolwiek odbierający tę transmisję. Nie zostało mi wiele czasu. Jowisz wkrótce zasłoni mój nadajnik, ale już prawie skończyłem.
   Wiedziałem, co muszę zrobić. /.../
   Zastanawiałem się, czy nie jest za późno. Przez kilka minut nic się nie działo. Podszedłem więc do ściany splątanych ramion i kopnąłem je. Powoli stworzenie zaczęło się rozplątywać i przesuwać w stronę kanału. /.../
   Poszedłem za stworzeniem aż do wody, kopiąc je od czasu do czasu, gdy zwalniało, i czując, jak lód kruszy mi się pod stopami... Zbliżając się do kanału nabierało sił i energii, jak gdyby czuło, że wraca do domu. Zastanawiałem się, czy przetrwa, by móc ponownie zakwitnąć. /.../
   Mówi profesor Chang z Europy. Melduję o katastrofie statku kosmicznego „Tsien"."

1982

A poza tym oba opisy są piękne. Zaś występujące w nich stwory na tyle jednak odmienne, że - mimo nasuwajacych sie analogii - waham się mówić o autoplagiacie.

14178
DyLEMaty / Arthur C. Clarke
« dnia: Października 05, 2009, 10:10:25 pm »
Mój ulubiony, po Lemie, autor SF. I jeden z nielicznych pisarzy tego nurtu, którzy znaleźli uznanie w mistrzowych oczach.

Człowiek, którego postać - i twórczość - powraca na niniejszym Forum jak bumerang. Autor znacznie bardziej nierówny od Lema, ale - jako anglojęzyczny - znacznie bardziej znany na świecie.

Chętnie z Wami podyskutuję o jego twórczości, konceptach, prognozach futurologicznych itd.

ps. bezpośrednią inspiracją dla załozenia tego wątku stała się dla mnie błahostka, otóż zwróciłem uwagę na powtarzalność pewnego motywu w twórczości A.C.C. Mianowicie dość podobnie wyobraził on spotkanie z formą życia funkcjonującą w upałach podbiegunowych okolic Wenus (w opowiadaniu "Before Eden" - tyt.pl. "Niedoszły raj" - z roku 1960) i z tą której przyszło żyć w wodach lodowatych oceanów krażącej wokół Jowisza Europy (w "Odysei kosmicznej 2010"). W obu wypadkach mamy do czynienia z czymś wielkim, pełzającym, mającym pewne cechy planktonu, łączącym cechy ziemskich roślin i zwierząt. I w obu wypadkach pierwsze zetkniecie z obcym życiem kończy się smutno. W obu też wypadkach latarka (a może szerzej: oświetlenie) odgrywa pewną (acz przeciwstawną) rolę.

   "Jerry dał za wygraną; choćby dlatego, że zbliżający się cud odebrał mu mowę.
   Nie wyzbył się wciąż wrażenia, że ma do czynienia z dywanem - miękkim i puszystym, obramowanym frędzlami. Przesuwając się, zmieniał swą grubość; w niektórych miejscach stawał się cieniutki jak błona, w innych wybrzuszał się na całą stopę lub więcej. Gdy podpełzł jeszcze bliżej, tak że można było dojrzeć jego fakturę, nieodparcie przywodził na myśl czarny aksamit. Jerry ciekaw był, jaki jest w dotyku, ale rychło opamiętał się - poparzyłby sobie palce, o ile tylko na tym by się skończyło. Przychodziły mu do głowy dziwaczne myśli w beztroskiej, nerwowej reakcji, jaka często następuje po ciężkim szoku: - Jeśli okaże się, że Wenusjanie istnieją, nigdy nie będziemy mogli im podać ręki. Oni by nas poparzyli, a my im odmrozilibyśmy palce.
   Dotychczas stwór nie dał po sobie poznać, że świadomy jest ich obecności. Sunął przed siebie jak bezwolna fala, bo i zapewne niczym innym w istocie nie był. Gdyby nie to, że bez trudu pokonywał niewielkie wzniesienia, mógłby ujść za spływającą szerokim strumieniem wodę.
   Raptem, podpłynąwszy na odległość ledwie dziesięciu stóp, aksamitna fala zatrzymała się. Jej prawa i lewa strona podsuwała się jeszcze, ale najbardziej do przodu wysunięty środek znieruchomiał.
   - Okrąża nas - powiedział z niepokojem Jerry. - Lepiej cofnijmy się, aż będziemy mieli pewność, że nic nam nie grozi. Odetchnął z ulgą, gdy Hutchins usłuchał i zrobił krok w tył. Po chwili wahania masa wznowiła swe powolne natarcie, a wklęsłość z przodu wyrównała się.
   Wówczas Hutchins znów postąpił krok naprzód - masa leniwie się wycofała. Kilka razy na przemian biolog robił krok do przodu i do tyłu, a żywa fala to przypływała, to odpływała w zgodzie z jego ruchami. Nie przypuszczałem, pomyślał Jerry, że dane będzie mi oglądać człowieka tańczącego w takt walca z rośliną...
   - Termofobia - orzekł Hutchins. - Czysto automatyczny odruch. Nie znosi naszego gorąca.
   - Naszego gorąca! - wykrzyknął zdumiony Jerry. Przecież my w porównaniu z tym świństwem musimy być żywymi soplami lodu.
   - My owszem, ale nie nasze kombinezony, co dla tej roślinki ma decydujące znaczenie. /.../
   - Zobaczymy, jak reaguje na światło - powiedział Hutchins. Zaświecił przywieszoną na piersi latarkę i zielona, jutrzenkowa poświata w mgnieniu oka pierzchła przed zalewem czysto białego blasku. Póki na tę planetę nie zawitał człowiek, białe światło nie skalało Wenus, nawet w jasny dzień. Jak w morzach na Ziemi, panował tu zielony półmrok, stopniowo gęstniejący, aż do nieprzeniknionej ciemności.
   Przemiana była tak niesamowita, że obaj aż krzyknęli z wrażenia. Jak za dotknięciem różdżki, zniknęła ponura czerń puszystego, aksamitnego dywanu, a na jej miejscu, w zasięgu światła latarki, pojawił się olśniewający deseń z pysznych, soczystych czerwieni przetykanych pasemkami złota. Żaden perski książę nie śmiał żądać od swych tkaczy wykwintniejszego kobierca, a przecież był to przypadkowy twór sił biologicznych. Ba, póki nie zaświecili latarek, te wspaniałe barwy w ogóle nie istniały i wraz ze zgaśnięciem obcego światła z Ziemi, które je wyczarowało, miały znów zniknąć.
   - Tichow miał rację - mruczał pod nosem Hutchins. Szkoda, że nie może tego zobaczyć. /.../
   Zobaczyli teraz, że cała ta istota - jeśli był to jeden osobnik, a nie kolonia - ma mniej więcej kształt koła o średnicy stu jardów. Sunęła po ziemi jak cień chmury pędzonej przez wiatr - a w miejscu, gdzie się zatrzymała, skały naznaczone były niezliczoną ilością maleńkich wgłębień, jakby wyżartych kwasem.
   - Tak - powiedział Hutchins, gdy Jerry zwrócił na to uwagę. - Właśnie w ten sposób odżywiają się niektóre porosty; wydzielają nie zbadane do tej pory kwasy, które trawią skalne podłoże. Ale dość już pytań - pogadamy po powrocie na statek. /.../
   Oglądali botanikę w akcji... Wrażliwy kraniec tego ogromnego roślinopodobnego stworzenia poruszał się ze zdumiewającą prędkością, usiłując wyminąć ich w bezpiecznej odległości. Mieli do czynienia jakby z ożywionym naleśnikiem o powierzchni jednego akra. Nie spostrzegli żadnej reakcji - prócz automatycznego unikania wydmuchiwanego przez termokombinezony gorącego powietrza - gdy Hutchins zapuszczał sondy i pobierał próbki."

1960

14179
Lemosfera / Re: 88 rocznica urodzin Lema:)
« dnia: Października 05, 2009, 08:36:36 pm »
Wszyscy znajomi Kiu jezdza krajzlerami i dzeguarami

Nie wszyscy, ale czy anegdota o łamaniu przepisów maluchem miałaby ten sam urok? ;)

(BTW. cały ten weekend przemieszczałem się po Wawie 10letnią, sypiącą się, corsą, jakby kto pytał.)

I też już się zamykam  :-X.

ps. wycedzone zza zaciśniętych warg: z forumowo-moderatorskiego doświadczenia zauważyłem, że wątki obsuwają się w OT w sposób nieunikniony, gdy tylko zostanie wyczerpana ich merytoryczna zawartość. Znaczy, gdy nie da się juz powiedzieć z sensem on topic, bo wszystko co się da zostało już powiedziane.

14180
Kanibalizm wystepuje na całym drzewie rodowym od pierwszych wielokomórkowców wzwyż - dlaczegóż więc tylko czlowiekowi tak pomogło?

A cholera wie... Bo ewolucja jest jednak nieprzewidwalna?

Gdybym znał odpowiedź pewnie by dla mnie specjalnie Nobla z biologii ustanowili ;).

samozżeranie się nie może prowadzić do sukcesu populacyjnego. Albo jest na na tyle małym poziomie, że nieistotne, a jeśli stałoby się istotne doprowadziłoby do zagłady a nie rozkwitu.

Dlatego właśnie z licznych gałęzi rozkrzewionego drzewa ;) genealogicznego przetrwał jeden homo sap, a reszta wymarła, czy też zeżarła się raczej (czytałem nawet hipotezę, że "neanderthal eating himslf"*). Rozkwit nastąpił dopiero gdy zabrakło konkurencji, a warunki się poprawiły, więc można było żreć co innego.


* oraz konkurencyjną, że wykończyło go coś na kształt choroby szalonych krów:
http://www.abc.net.au/science/articles/2008/02/29/2176338.htm

14181
Lemosfera / Re: 88 rocznica urodzin Lema:)
« dnia: Października 05, 2009, 08:07:02 pm »
Cóż, życie dogoniło literaturę. Konkretnie 12 kwietnia 1998 roku, gdyby kto pytał, Pamiętam datę, bo były to moje imieniny. I jechaliśmy je uczcić.

14182
Hoko, maźku, rzecz jest banalna. Skoro wszyscy są stadnymi kanibalami (zżerano "obcych" nie "swoich"*), to muszą być coraz sprytniejsi by:
a) ujść przed wrogami,
b) złapać i zeżreć tychże wrogów.
Głupi nie są w stanie skutecznie się ukrywać, ani skutecznie polować, więc albo giną zeżarci, albo padają z głodu. Jako, że wszystkie polujące strony dysponują na starcie zaczątkowym rozumem, a jednocześnie pełnią wobec siebie rolę ewolucyjnych selekcjonerów, przeżywają najcwańsi zabójcy.


* skądinąd ta hipoteza tłumaczy też relatywnie wysoki stopień wewnątrzgatunkowej ksenofobii, przy jednocześnie sporej trwałości więzi plemiennych

14183
Niedźwiedzie też nie miały wówczas co jeść, a rozumu jakoś się nie dorobiły...

Cóż. Primo: ewolucja nie jest deterministyczna co oznacza, że szuka wyjścia z sytuacji różnymi przypadkowymi drogami. Secundo: homo erectus, a nawet australopithecus miał już pewien potencjał rozumności.

ps. maźku: było, czy nie było to na 100% nie wiadomo, przytaczam jedną z możliwych hipotez, która wydaje mi się przekonywująca, bo logicznie koreluje powszechnie występujący u naszych przodków kanibalizm:
http://english.pravda.ru/science/19/94/377/14863_cannibalism.html
http://blogs.discovermagazine.com/discoblog/2009/06/29/for-early-europeans-cannibalism-was-one-perk-of-victory/
z faktem nadwyraz szybkiej ewolucji rozumu homo sap. Jest to bardzo elegenckie, darwinowskie wyjaśnienie.

I sądzę, że dość lemowskie ;):
http://solaris.lem.pl/home/wywiady/55-wywiady/204-drapiezna-malpa

14184
Lemosfera / Re: 88 rocznica urodzin Lema:)
« dnia: Października 05, 2009, 05:34:11 pm »
Jeszcze jedna anegdota a'propos motomaniaków.

Archetypem motomaniaka (czy raczej motomaniaczki) pozostanie dla mnie moja kumpela (skądniąd współwłaścicielka niepublicznej uczelni) pędzaca swoim jaguarem 180 km/h drogą, na której obowiązywało ograniczenie do 60, i zupełnie nie patrząca na szosę, bo potrząsająca głową jak pogujący punk, do rytmu Die Kunst der Fuge Bacha.

14185
Zaś żadnej skondensowanej presji na "urozumnienie" nie ma (i nigdy nie było).

Nie licząc epoki, w której - z braku zadowalających ilości innego pokarmu - konkurencyjna walka coraz sprytniejszych kanibali spowodowała szybki skok ewolucyjny homo ;).

14186
Hyde Park / Re: Tabula Rasa
« dnia: Października 04, 2009, 01:03:05 pm »
Jeszcze a'propos Hitlera i Stalina:

14187
DyLEMaty / Re: Religijna Rzeźba
« dnia: Października 04, 2009, 12:40:14 am »

14189
DyLEMaty / Re: Religijna Rzeźba
« dnia: Października 03, 2009, 02:28:40 am »
To po co czytasz fantastykę? To same gdybania, w dodatku przeważnie mniej prawdopodobne niz sam Jezus ;) .

Eeetam, aż tak nieprawdopodobnej to staram się nie czytać. (Choć ten Wolfe Severiana pod koniec "ujezusił", że aż...)

Wszechświat ze stacjonarnego zaczął się rozszerzać po jednej obserwacji, więc cóż to ma za znaczenie, jak coś jest bądź nie prawdopodobne?

Eeetam po raz drugi. On się rozszerzał mając głęboko w d*** czy go przy tym podglądamy, czy nie ;).

Ja prawdopodobnie pozostalłbym niedowiarkiem.

Ja prawdopopodobnie też. Może  do Topolnego mi daleko, ale Czwartka ze mnie nie zrobisz ;). Mówiąc wprost: łatwiej już założyć, że prawa fizyki raz zawiodły (co fizyka kwantowa teoretycznie dopuszcza), niż zakładadać nadmiarowe byty.

14190
DyLEMaty / Re: Religijna Rzeźba
« dnia: Października 02, 2009, 09:57:20 pm »
Dlaczego chcesz abym gdybał? Po pierwsze należałoby sprawdzić jakiej grupy etnicznej to jest DNA (były te mapowania, przez które jeden angielski lord-rasista dowiedzał się, że ma cygańskie - czy jak kto woli: romskie - korzenie). Po drugie rozsądek każe mi stawiać na mistyfikację (lub medialną kaczkę). Po trzecie wątpię by kościół k. przebadał sprawę aż tak dokładnie.

Sprawa jest zbudowana na zbyt wątłych przesłankach na dziś dzień, bym miał powody się o niej serio wypowiadać.

Strony: 1 ... 944 945 [946] 947 948 ... 1166