Nie przekonuje mnie to kantowskie pojęcie czasu związanego z doświadczeniem.
Jeśli "zniknę" ze swojego otoczenia wszystkie obiekty materialne, rzeczywiście będę miał wrażenie, że nie otacza mnie nic widzialnego. Powiedzmy, że będzie to wielka wszechogarniająca ciemność lub jasność (zresztą może być to dowolny kolor lub nawet lepiej zupełny brak koloru - jednym słowem nicość). Nie mam jednak powodu by zakładać, że czas też "zniknął". Nie widzę go, ale nadal analizuję swoje myśli. Po jednej pojawia się następna i kolejna itd... Proces myślowy przebiega na zasadzie wnioskowań, które by mogły zachodzić, wymagają czasu - nawet ultrakrótkiego czasu.
Dopiero kiedy "zniknę" niewidzialny dla mnie czas nastąpi właściwy koniec wszystkiego. Skoro czas przestał upływać, nie mogę wykonać już żadnej analizy myślowej - niemożliwością jest stwierdzenie czegokolwiek. Wszystko przestało się dziać. To taki swoisty bilet w jedną stronę. Z tej sytuacji nie ma drogi wyjścia. Dopiero ten stan jest absolutnym NIC.
No tak, uwaga
Deckarda uświadomiła mi, że przytaczając rzekome poglądy Kanta, zapędziłem się trochę za daleko i pokręciłem. Miałem dzisiaj chwilę (czas miałem;) ) i sięgnąłem do źródła tj. do
"Krytyki czystego rozumu" (odradzam lekturę), żeby sobie odświeżyć co on tam naprawdę uważał na temat czasu. Zatem jeszcze raz, trochę inaczej to formułując:
Mianowicie tu trzeba rozróżnić dwie sprawy: istnienie czasu i przestrzeni oraz ich postrzeganie. Owe "odejmowanie" zdarzeń / przedmiotów w efekcie spowoduje, że nie tyle czas i przestrzeń przestaną istnieć, ale przestaną być postrzegane - w efekcie pozostanie "czysty" czas i "czysta" przestrzeń tzn. pozostaną te pojęcia w umyśle jako warunki możliwości doświadczenia (choćby i miały nimi być następujące po sobie myśli). Ponoć do Kanta było tak (mocno upraszczając), że filozofia zajmowała się w głównej mierze badaniem zjawisk zachodzących, przedmiotów istniejących "w czasie i przestrzeni" tj. analizowaniem doświadczeń (mówiąc skrótowo), natomiast Kant odwrócił pytanie i zapytał, "jak to się dzieje, że w ogole doświadczenie jest możliwe - stąd też jego koncepcja czasu i przestrzeni, jako czegoś nie tyle istniejącego "niezależnie" od podmiotu postrzegającego, w których zachodzą zjawiska, ale jako właśnie a priori istniejących zasad / pojęć w podmiocie postrzegającym, za pomocą czego następuje porządkowanie bodźców (postrzeganie zdarzeń jako równoczesnych bądź następujących po sobie, umiejscawianie przedmiotów względem siebie w przestrzeni). Dokładnie to twierdził, cytując dosłownie, że
"czas jest rzeczywistą formą wewnętrznej naoczności" - jest zresztą do tego cały wywód, którego niestety ze względu na rozmiary nie przytoczę w całości. Natomist mogę dodać do tego wszystkiego, że Kant (skromnie ;)) nazywał swoje podejście "przewrotem kopernikańskim w filozofii".
Przepraszam za moją w jakimś tam stopniu błędną poprzednią interpretację, mam nadzieję, że teraz już trochę lepiej udało mi się to przytoczyć.