Długo mnie nie było, więc załatwię Państawa hurtowo...
Na początek wrócę jeszcze do pierwszego opowiadania i do owej zupełności, o której Terminus stwierdził, iż jest, owszem, dążeniem, ale w gruncie rzeczy jako taka jest nieosiągalna, a przez to jakoby mniej szkodliwa. Otóż jak tak patrzę przez okno, to wydaje mi się, że jest odwrotnie: zupełność dałoby się przełknąć - co więcej, częstokroć przełknąć ze smakiem, bo czyż muzyka Bacha albo poezja Baudelaire'a to nie jest właśnie zupełność, swoista doskonałość, konstrukcja, wobec której nie mamy absolutnie nic do gadania? I jak widać jest to zupełność, dla nielicznych co prawda, ale jednak osiągalna.
Natomiast istnieje jeszce inny rodzaj zupełności, doskonałości wyimaginowanej, zupełności będącej jedynie postulatem wynikającym z wrodzonej człowiekowi potrzeby zrozumienia i potrzeby sensu, a więc z konieczności zupełności uproszczonej. Ta jest nieosiągalna - i być może dlatego właśnie tak szkodliwa, gdyż bezsilność (uświadamiana lub nie) prowadzi do mentalnych patologi i dążenie przybiera postać dogmatyzmu. Co przez okno widać aż nadto.
Chociaż zupełność można rozparywać różnorako. Przypomniało mi się takie zdanie z niepamiętam już której powieści Conrada (Los?): wszelka niezupełność jest źródłem problemów. Niezupełność, będąca odejściem od dogmatyzmu, stawia człowieka twarzą w twarz z samym sobą... i tym sposobem dotarliśmy do egzystencjalizmu, ale to już opowiadanie na zupełnie inną okazję...
Więc naszym konstruktorom zachciało się zupełności. A przecież wystarczyło miast demiurgicznych totalności zabawić się w artystę: ot zrobić nicość w miniaturze, w butelce albo w jakim garnku, nicość zupełnie lokalną i niegroźną, na noc by się ją na wszelki wypadek zamykało w szufladzie, przy obiedzie można by się było pochwalić przed znajomym, a kiedy indziej nastraszyć nicością niegrzeczne dzieci - że niby wyskoczy i połknie, i wszystko byłoby w jak największym porządku. Ale nie, tym wszechwładnym geniuszom zachciało się kreacji na całego: jak tworzyć to od razu albo miliardy skotwaszonych galaktyk, chlapniętych bez ładu i składu na sklepienie, albo maszynę, która potrafi zrobićwszystko (nie ważne, że tylko na jedną literę), albo nicość kompletną za jednym zamachem, a co, niech się ludziska cieszą... Ot szurnięci demiurdzy... a potem bęłkoczą, że niby nikt nie zauważy i może nawet wymyślą jeszcze jakiś rodzaj odkupienia - winę zwalając oczywiście na maszynę.