Uff, uff, dogoniłam...
Nie czytałam wcześniej, atmosfera zagadki, grozy (tamci mieli taki sam starek, sprzęt, specjalistów, a zginęli...). Mam już swoją teorię i nie mócie mi, kto zabił!
A swoją drogą, zwróciłam uwagę na zabawne anachronizmy u Lema, nie tyle sprzętowe (te taśmy perforowane, grubaśne książki itp.), co obyczajowe. Zauważcie - załoga 80 ludzi, to w końcu nie tak wielu, ćwiczyli razem, potem lecą razem przez Kosmos, no ok, sporo czasu przespali, ale to też zbliża
, potem razem pracują. I co? Wszyscy sztywni, oficjalni, pan, panu, panie kapitanie... Jak w marynarce wojennej i to pod surowym kapitanem. Zresztą, astrogrator jako taki - surowy, wymagający i mało przystępny - jest przedstawiany.
Podobna rzecz była w Solaris - Sartorius, który nawet w chwilach stresu chodzi ubrany w wyczyszczone trzewiki. Wyobrażacie sobie kosmonautę w trzewikach? I to jeszcze wymagających pastowania?
Chodzi o to, że książka ta nie powstawała tak dawno (lata 60-te), a jak mocno zmieniły się normy obyczajowe, ocena jakiś zachowań. Rohan komentuje w pewnym momencie jakąś komendę astrogratora, w sposób, który ja odebrałam jako zupełnie obojętny, zwykły, a autor pisze, że pozwolił sobie na poufałość.