Mówię co widzę. A nawet - co czuję
.
Abstrahując od tego, że jak czytam o czuciu czy intuicyjnym rozumieniu to szlag mnie trafia

, serio to masz rację, a przynajmniej kawałek racji, że jest w tej literackiej próbie Lema coś poronnego, w sumie - choć doskonale napisana - zdaje się być błahostką, bardziej opowiadaniem grozy, w którym mający się zjawić trup robi za coś na kształt zjawiającego się ducha (
"A teraz panowie, rzecz najstraszniejsza. Ta maszyna stanęła tam, w przyszłości, a ten dom, wraz z mieszkaniem, z tym pokojem, i tym pustym kątem także podróżuje przecież w czasie - ale w ten jedyny dostępny dla nas sposób - aż dotrze, w końcu, do owej chwili, w której maszyna się zatrzymała, a wówczas ona pojawi się tam, w tym białym kącie, a wraz z nią - Molteris... to, co zostało z niego... i to jest zupełnie pewne.") niż dziełem poważnym, czy nawet choć SF serio, bo wszak dająca się pomyśleć teoria chronomocji zupełnie inaczej wygląda:
http://www.andersoninstitute.com/wormholes.htmlZ tym, że - sam nie pisząc tym razem sensownej SF - wbił Mistrz jednak przy okazji szpilkę SF cudzej (też tylko sens naukowy zresztą symulującej), bo słowa
"jak gdyby istniało cośkolwiek, co leży poza czasem. Ale takiego miejsca ani takiej drogi nie ma ", służą upuszczeniu powietrza z efektownego balonu "Końca Wieczności"Asimova.
Kontekstowo: TU Lem teoretycznie o chronomocji (z "Fif'y", po anglijsku, żeby było trudniej

):
http://www.depauw.edu/sfs/backissues/3/lem3art.htmRzeczywiście - ten Tichy ze wspomnień jest troszkę inny od podróżującego (chociaż...ten uparciuch od Zazula?
) - w każdem...w tym wspomnieniu jest bardziej refleksyjny. Wyobrażasz sobie taką interpretację psyche - zrobioną fizykowi - przez np. Poniedziałkowego?
A może jest jeszcze inaczej? Tichy chwalił się pochodzeniem od jednego barona... Prapradziadek Münchausen kłamał w dość jednolitym, wręcz monotonnym, stylu, ale praprawnuczek Ijon, produkt wyżej rozwiniętej cywilizacji, dzięki posiadaniu wyżej rozwiniętego aparatu pojęciowego (jak by rzekł prokurator Scurvy) łgać potrafi na wiele sposobów, w różnych stylach... Cóż, jakie czasy taki Münchausen...
(Poniedziałkowy skądinąd bardziej jednak przystaje mi do bieguna pirxowego. Wszystko przez "Moon".)
Założmy jednak, że Tichy - ilu ich tam było - mówi prawdę... Zaintrygował mnie ten Molteris. W tym deszczu (w "Bladym..." deszcz padał), w
płaszczu ceratowym (u Soderbergha panna jedna, przez Kelvina mijana, miała płaszcz z przezroczystej folii czy ceraty)... W istocie dokładną wiwisekcję
duszy zrobił mu nasz Ijon, ciekawy portret malując.
Te zmagania wewnętrzne, ta podejrzliwość:
"Miałem wrażenie, że nienawidzi mnie - za to, co chce, co musi mi powiedzieć.
- Zrobiłem odkrycie - wyrzucił nagle schrypniętym głosem. - Wynalazek. Takiego jeszcze nie było. Nigdy. Nie musi mi pan wierzyć. Nie wierzę nikomu, więc nie ma potrzeby, żeby mnie ktokolwiek wierzył." To odruchowe litości budzenie:
"To są jednak szalone dzieci, obłąkane, genialne dzieci - ci ludzie."Ale i duma w stylu verne'owskim (w wakacje powtórzyłem sobie dzieje zdobywcy Robura):
"- /.../ Ten pokój widział już i słyszał o wynalazkach...
- O takim nie!!! - wybuchnął kategorycznie i w jego głosie, w błysku oka na mgnienie ujawniła się niewyobrażalna duma. Można było sądzić, że jest panem stworzenia."Tak blisko do stereotypu szalonego wynalazcy, ale i tak daleko...
A te, truchło, jakby automat cofnął maszynę - ożyje?
Ten wehikuł wygląda jednak na wyrafinowaną maszynę do tortur 
Ech, Ohydki (czy inni Wspanialcy) zawsze
fajne zastosowanie technologii znajdziecie...

Zresztą - owszem -
konania dychotońska się przypomina z tomu poprzedniego.