Mam trochę zamieszania związanego z epidemią wśród moich czworołapych, ale masz rację, czas ruszyć "Akademię..." zwł, że tylko jedna "Podróż..." nam została.
Do wieczora zdążymy wystartować.
Zatem doedytowany start:
"Podróż dwudzieta ósma" (1966)
"Niedługo już włożę te karty zapisane do pustej baryłki po tlenie i rzucę ją w odmęt, za burtę, aby pomknęła w czarną dal, choć wcale nie liczę na to, że ją ktoś znajdzie." - trochę finałem "Na Srebrnym Globie" pachnie i sugeruje dramatyzm.
"Navigare necesse est, ale widać ta podróż nadmierna wyczerpuje nawet moją odporność." - pierwszy raz widzimy Tichego wyczerpanym.
"Co gorsza, czas plącze się, przecina, wnikam w jakieś rozgałęzienia i łachy pozakalendarzowe, ni to przyszłość, ni przeszłość, chociaż bywa, że zalatuje średniowieczem." - bradychrony i retrochrony?
Istnieje specjalna metoda ratowania umysłu w zbytniej samotności, wykoncypowana przez mego dziada Kosmę, polega na wymyślaniu sobie pewnej ilości towarzyszy, nawet obojga płci, a potem trzeba się już tego trzymać konsekwentnie. Używał jej też mój ojciec, choć dosyć bywa ryzykowna. W tej ciszy tutaj nazbyt się tacy towarzysze usamodzielniają, dochodzi do kłopotów i komplikacji, niektórzy nastawali na moje życie i musiałem walczyć, kajuta to istne pobojowisko" - "Les Robinsonades".
Wymyśleni polegli.
Tichy pisze roniki swego rodu.
"Założycielem głównej linii Tichych był Anonymus, otoczony tajemnicą najściślej związaną ze słynnym paradoksem Einsteina o bliźniakach."
"Gdy podjęto pierwsze doświadczenie, aby rozstrzygnąć ów paradoks, jako ochotnicy zgłosili się dwaj młodzi ludzie, Kacper i Ezekiel. Wskutek zamieszania przy starcie wsadzono ich do rakiety obu. Eksperyment spalił więc na panewce, a co gorsza - rakieta wróciła po roku z jednym tylko z nich na pokładzie. Oświadczył, okryty żałobą, że brat wychylił się zbytnio, gdy przelatywali nad Jowiszem. Nie dano wiary tym pełnym bólu słowom i pod wtór zażartej nagonki prasowej oskarżono go o bratożerstwo. Za dowód rzeczowy służyła prokuraturze książka kucharska, znaleziona w rakiecie, z czerwono zakreślonym rozdziałem “O peklowaniu w próżni”."
Obrońca doradził, by nie otwierał ust podczas procesu, bez względu na to, co się będzie działo. Jakoż mimo złej woli sąd nie mógł skazać mego protoplasty, bo w sentencji wyroku musi figurować imię i nazwisko oskarżonego. Rozmaicie powiadają stare kroniki - jedne, że już przedtem nazywał się Tichy, drugie, że był to przydomek, wywodzący się z zasady przyjętego milczenia, bo zachował incognito do śmierci. Właściwie powinien się był zwać Cichy, ale notariusz seplenił.
"Oszczercy i łgarze, których nigdy nie brak, twierdzili, że podczas przewodu sądowego oblizywał się, ilekroć wymieniano imię brata, przy czym w rzucaniu kalumnii wcale nie przeszkadzało im to, że nie wiadomo było, kto tu czyim jest bratem."
Spłodził osiemnaścioro dzieci. Pracował jako domkrążny sprzedawca dziecinnych skafandrów. Na starość został dorabiaczem zakończeń do dzieł literackich. (Profetyczne - pisane przed "Scarlett", literaturą startrekową i starwarsową, dopiskami do "Diuny"...)
"Dorabiacz, przyjąwszy zamówienie, musi wczuć się w atmosferę, styl i ducha dzieła, któremu przydaje epilog, odmienny od autorskiego." (Wyszedł z Lema optymista, wystarczy poczytać w/w doróbki.)
"W rodzinnych archiwach zachowało się nieco brulionów świadczących o tym, jak znaczne zdolności artystyczne miał pierwszy Tichy. Są tam wersje Otella, w których Desdemona dusi Maura albo i takie, gdzie ona, on i Jago żyją razem, wzajem sobie radzi. Są warianty piekła dantejskiego, z poddawanymi specjalnym mękom osobami, które wymienił zleceniodawca, przy czym z rzadka finały tragiczne autorów przychodziło zastępować szczęśliwym zakończeniem, częściej bywało na odwrót. Bogaci smakosze zamawiali u mego przodka epilogi, w których nie dochodziło w ostatniej chwili do ocalenia cnoty, ale - przeciwnie - triumfowało zło. Owym zamożnym zleceniodawcom przyświecały na pewno niskie intencje, niemniej prapradziad mój, wykonując to, co u niego obstalowywano, stwarzał istne cacka artyzmu, a zarazem, choć niejako nieumyślnie, zbliżał się do prawdy życia bardziej niż autorzy dzieł."
"Poczynając od niego, pojawiał się w rodzie naszym na przestrzeni wieków typ człowieka utalentowanego, zamkniętego w sobie, o umyśle oryginalnym, nieraz nawet skłonnym do dziwactw, uporczywego w ściganiu raz upatrzonych celów."
"jedna z bocznych linii Tichych żyła w Austrii, a mówiąc ściślej, w niegdysiejszej monarchii austro-węgierskiej, bo wśród kart najstarszej kroniki znalazłem spłowiałą fotografię przystojnego młodzieńca w mundurze kirasjerskim, z monoklem i zakręconymi wąsikami, opatrzoną na odwrocie słowami “k.u.k. Cyberleutnant Adalbert Tichy”. O czynach owego cyberleutnanta nic mi nie wiadomo poza tym, że - jako prekursor mikrominiaturyzacji technicznej, w czasach, kiedy nikomu się nawet o niej nie śniło - wysunął projekt przesadzenia kirasjerów z koni na kucyki."
"więcej pozostało materiałów dotyczących Estebana Franciszka Tichego, błyskotliwego myśliciela, który - nieszczęśliwy w życiu osobistym - pragnął zmienić klimat Ziemi przez posypywanie obszarów biegunowych sproszkowaną sadzą. Uczerniony śnieg miał się stopić, pochłaniając promienie słońca, oswobodzone zaś tym sposobem od lodów obszary Grenlandii i Antarktydy pragnął ten mój pradziad przekształcić w rodzaj Edenu dla ludzkości."
"jął na własną rękę gromadzić zapasy sadzy, co doprowadziło do niesnasek małżeńskich, zakończonych rozwodem. Druga jego żona, Eurydyka, była córką aptekarza, który za plecami zięcia wynosił z piwnic i sprzedawał sadzę, jako węgiel leczniczy (carbo animalis). Gdy aptekarza zdemaskowano, niczego nieświadomy Esteban Franciszek został także oskarżony o fałszowanie lekarstw i przypłacił to konfiskatą całego zapasu sadzy, zgromadzonego w podziemiach domostwa w ciągu wielu lat. Głęboko rozczarowany do ludzi, nieszczęśnik zmarł przedwcześnie. Jedyną jego pociechą w ostatnich miesiącach życia było posypywanie ośnieżonego zimą ogródka sadzami i obserwacja postępów odwilży, jaką ten zabieg za sobą pociągał."
Dziadek Ijona "Jeremiasz Tichy, jest jednym z najwybitniejszych przedstawicieli naszego rodu. Wychował się w domu starszego brata, Melchiora, słynącego z pobożności cybernetyka i wynalazcy. Poglądów niezbyt radykalnych, nie pragnął Melchior zautomatyzować całej służby bożej, a jedynie chciał przyjść z pomocą najszerszym rzeszom kleru, skonstruował tedy kilka niezawodnych, szybko działających i prostych w obsłudze urządzeń, jak anatemator, ekskomunikator oraz specjalny aparat do rzucania klątw z biegiem wstecznym (dla ich odwoływania). Prace jego nie znalazły, niestety, uznania tych, dla których działał, co więcej, osądzono je jako heretyckie; z właściwą sobie wielkodusznością udostępnił wówczas miejscowemu proboszczowi prototyp ekskomunikatora, umożliwiając tym eksperymentalne jego wypróbowanie na sobie samym. Niestety, nawet tego mu odmówiono. Zasmucony, rozczarowany, zrezygnował z dalszych prac w obranym kierunku i przerzucił się - tylko jako konstruktor - w sferę religii Wschodu. Do dziś znane są zelektryfikowane przezeń buddyjskie młynki modlitewne, zwłaszcza modele wysokoobrotowe, osiągające do 18 000 pacierzy na minutę."
Jeremiasz, w przeciwieństwie do Melchiora, nie miał w sobie krzty ugodowości. Nie ukończywszy szkół, kontynuował studia w domu, zwłaszcza w piwnicy, która tak wielką rolę miała odegrać w jego życiu. Cechowała go niezwykła wprost konsekwencja. Mając dziewięć lat, postanowił stworzyć Ogólną Teorię Wszystkiego i nic go od tego nie powstrzymało. Znaczne trudności formułowania myśli, jakie odczuwał od lat najmłodszych, wzrosły po fatalnym wypadku ulicznym (walec drogowy spłaszczył mu głowę). Ale nawet kalectwo nie zniechęciło Jeremiasza do filozofii; postanowił zostać Demostenesem myśli, a może raczej jej Stephensonem, tak bowiem, jak wynalazca lokomotywy, który sam niezbyt szybko się poruszał, a zapragnął zmusić parę do poruszania kół, on chciał przymusić elektryczność do poruszania idei. Myśl tę zniekształca się często, powiadając, jakoby głosił hasło bicia elektromózgów. Jego zawołaniem - w myśl takich potwarzy - miało być: “Eniaki za mordę!” Jest to niegodne wypaczenie jego myśli; miał po prostu nieszczęście pojawić się ze swymi koncepcjami przed czasem. Jeremiasz wiele się w życiu nacierpiał, wypisywano mu na domu obelgi, w rodzaju “żenowała” i “męczymózga”, sąsiedzi składali nań donosy, że zakłóca nocną ciszę hałasami i wyzwiskami, dobiegającymi z piwnicy, śmieli nawet twierdzić, jakoby nastawał na życie ich dzieci, rozsypując zatrute cukierki. Otóż Jeremiasz istotnie nie lubił dzieci, podobnie jak Arystoteles, ale cukierki były przeznaczone dla plądrujących ogród kawek, o czym świadczyły umieszczone na nich napisy. Co do tak zwanych bluźnierstw, których uczyć miał swe aparaty, byty to jeno okrzyki zawodu, jakie wyrywały mu się podczas nużącej pracy laboratoryjnej, gdy jej rezultaty okazywały się nikle. Zapewne, nie było z jego strony ostrożne posługiwanie się - w wydawanych własnym kosztem broszurach - terminami rubasznymi, gminnymi nawet, gdyż znachodzące się w kontekście rozważań o układach elektronowych wyrażenia takie, jak: “strzelić w lampę”, “przyflekować”, “wrzucić obcasa”, łatwo mogły zmylić czytelnika. Przez przekorę też, jestem tego pewien, opowiadał zmistyfikowaną historyjkę, jakoby nie brał się bez drąga do programowania. Odznaczał się ekscentrycznością, która nie ułatwiała mu współżycia z otoczeniem; nie każdy umiał się poznać na jego dowcipie (stąd np. sprawa mleczarza i obu listonoszy, którzy na pewno i tak zwariowaliby, wskutek obciążenia dziedzicznego, tym bardziej że szkielety były na kółkach, a jama mierzyła ledwie dwa i pół metra głębokości). Któż jednak ogarnąć może kręte ścieżki geniuszu? Powiadano, że stracił majątek, kupując mózgi elektryczne po to, aby rozwalać je na drobne kawałki, i całe stosy pogruchotanych piętrzyły się na podwórzu. Czyż jego winą było, że ówczesne elektromózgi nie mogły podołać stawianym zadaniom, jako zbyt ograniczone i nie dość wytrzymałe? Gdyby nie rozlatywały się tak łatwo, na pewno doprowadziłby je w końcu do stworzenia Ogólnej Teorii Wszystkiego. Porażka nie dyskredytuje bynajmniej jego naczelnej idei."
"profesor Brummber /.../ nazwał go hyclem elektrycznym, bo Jeremiasz niewłaściwie użył raz dławika indukcyjnego. Brummber był złym, niewiele wartym człowiekiem, a jednak krótką chwilę sprawiedliwego gniewu przypłacił Jeremiasz czteroletnią przerwą w pracy naukowej. Wszystko dlatego, ponieważ sukces nie stał się jego udziałem. Któż interesowałby się wówczas defektami jego manier, obejścia czy stylu? Kto rozpuszcza plotki o prywatnym życiu Newtona czy Archimedesa? Niestety, Jeremiasz był przedwczesnym prekursorem i musiał za to zapłacić."
"Pod koniec życia, a właściwie na jego schyłku, przeszedł Jeremiasz zdumiewającą metamorfozę, która całkowicie odmieniła jego los. Oto, zamknąwszy się na głucho w swej piwnicy, z której pousuwał wprzód wszystkie co do jednego szczątki aparatów, tak że pozostał w pustych murach, wobec zbitego z desek barłogu, zydla i starej szyny żelaznej, już do śmierci nie opuścił owego azylu czy też dobrowolnego więzienia" Tam zużywszy młotków rozmaitego ciężaru i formatu /.../ łącznie 3219 sztuk wziął się za bary z .przeciwniczką najpotężniejszą z możliwych: w trudzie szesnastoletnim nie opuszczała go ani na chwilę świadomość, że szturmuje sedno egzystencji, że - jednym słowem - bez wahania, zwątpień, litości bez ustanku bije materię!! W jakimże celu to czynił? /../ Przeczuwam w owej działalności syzyfowej, realizowanej z takim bohaterstwem, myśl więcej niż frapującą. Przyszłe pokolenia pojmą, że Jeremiasz bił w imieniu ludzkości. Chciał on doprowadzić materię do kresu, zamęczyć ją, wytłuc z niej ultymatywną istotę i tak zwyciężyć. Co miało nastąpić? Zupełna anarachia porażki, fizykalne bezprawie? Czy też powstanie nowych praw? Tego nie wiemy. Dowiedzą się kiedyś ci, co ruszą w ślady Jeremiasza."
Jednak "potwarcy i potem pletli duby niestworzone, jakoby ukrywał się w piwnicy przed żoną czy dłużnikami! Oto jak świat odpłaca swoim niezwykłym za ich wielkość!"
"Następnym, o którym mówią raptularze, był Igor Sebastian Tichy, syn Jeremiasza, asceta i cybermistyk. Na nim kończy się ziemska gałąź naszego rodu, gdyż odtąd wszyscy potomkowie Anonymusa poszli w Galaktykę."
"Igor Sebastian był naturą kontemplacyjną i dlatego tylko, a nie wskutek niedorozwoju, o jaki był pomawiany, odezwał się po raz pierwszy w jedenastym roku życia. Jak każdy z wielkich myślicieli-reformatorów, którzy krytycznym okiem od nowa ogarniają człowieka, uczynił tak i doszedł do przeświadczenia, że źródłem zła są w nas pozostałości zwierzęce, zgubne dla jednostek i społeczeństw. W tym, że przeciwstawił mrok popędów jasności ducha nie było jeszcze nic nowego, lecz Igor Sebastian poszedł o krok dalej, niż ważyli się to uczynić jego poprzednicy. Człowiek - rzekł sobie - powinien wstąpić duchem tam, gdzie dotąd panowało tylko ciało! Będąc niezwykle utalentowanym sterochemikiem, po wielu latach poszukiwań stworzył w retorcie substancję, która obróciła marzenia w rzeczywistość. Mówię oczywiście o słynnym przykranie, pentazolidynowej pochodnej dwuallyloortopentano-perhydrofenantrenu. Nieszkodliwy dla zdrowia przykran, zażyty w mikroskopijnej ilości, sprawia, iż akt prokreacji staje się, przeciwnie niż dotąd, nadzwyczaj niemiły. Dzięki szczypcie białego proszku człowiek zaczyna patrzeć na świat okiem nie zmąconym żądzami, dostrzega w nim właściwą hierarchię spraw, nie oślepiany co chwila zwierzęcym pociągiem. Zyskuje mnóstwo czasu, a wyprowadzony z niewoli płci, stworzonej przez ewolucję, zrzuca kajdany seksualnej alienacji i staje się wreszcie wolny."
"Jako prawdziwy badacz, wypróbował Igor Sebastian działanie przykranu najpierw na samym sobie, a żeby udowodnić, że i po jego sporych dawkach można mieć progeniturę, nie ustając, z najwyższym samozaparciem spłodził trzynaścioro dzieci. Żona jego, powiadają, wielokroć uciekała z domu"
"tłumaczył im wielekroć, że bynajmniej nie męczy jej, a jedynie wiadomy akt, będący teraz źródłem cierpień, czyni dom jego siedliskiem hałasów i jęków. Cóż, kiedy ciasnogłowi powtarzali jak papugi swoje, że ojciec bił elektromózgi, a syn - żonę."
"kalumniatorzy /.../ twierdzili, że ojciec był sadystą, a syn - masochistą. Nie ma w tym oszczerstwie słowa prawdy. /.../ Igor nie był masochistą, mimo samozaparcia musiał się nieraz uciekać do fizycznej pomocy dwu oddanych kuzynów, którzy przytrzymywali go, zwłaszcza po większych dawkach przykranu, w łożu małżeńskim, skąd, gdy rzecz się dokonała, uciekał jak oparzony."
"nie mogąc znaleźć zwolenników, zapalony ideą wiekuistego oczyszczenia człowieka z chuci zaprawił wszystkie studnie miasteczka przykranem, rozwścieczony tłum pobił go i pozbawił życia aktem haniebnego samosądu"
Ze złotych myśli igorowych "każda wielka idea musi mieć za sobą siłę, jak o tym świadczą liczne przykłady z historii dowodzące, że lepiej od wszystkich argumentów i perswazji broni światopoglądu policja".
Synowie Igora nie podjęli dzieła ojca. Starszy zajmował się jakiś czas syntezą ektoplazmy, substancji dobrze znanej spirytystom, którą wydzielają media w transie, ale nie udało mu się, ponieważ - jak twierdził - margaryna, stanowiąca surowiec wyjściowy, była nie dość oczyszczona. Młodszy był zakałą rodziny. Kupiono mu szyfkartę do gwiazdy Mira Coeti, która niedługo po jego przybyciu na miejsce zgasła. O losie córek nic mi nie wiadomo.
Długa podróż. Do "gwiezdnych" Tichych przejdę potem.