Zbierałem się z tym czas jakiś, bo zawsze były ciekawsze tematy, ale w końcu chcę powiedzieć
, że "BattleStar Galacticę" (o której parę razy była tu mowa), oglądałem od początku do końca.
Pierwsze wrażenie: z tego zerżnęli to, z tamtego zerżnęli tamto. Drugie wrażenie: genialny klimat (może będę monotematyczny, ale te wnętrza statków bardzo mi "Pirxem" pachniały) i w końcu serial ze skomplikowanymi postaciami. Jak na to co ma nam do zaoferowania telewizja - zwłaszcza w zakresie SF - zdecydowanie najwyższa półka.
Szkoda, że z sezonu na sezon coraz mniej Kosmosu, a coraz więcej szarad i "mydła" (kto z kim i po co). (To - pobudzajace uwagę widzów - zgadywanie "Kto jest Cylonem?" przypominało klasyczniejsze łamigłówki typu "Kto jest synem Alexis, o którym nie wiedziała?"
.) Pierwszy sezon był wyśmienity, kolejne mniej mi się podobały.
Tym niemniej (po przewleczonej - i nakręconej chyba tylko dla gotówki, by kontrakt z wytówrnią dał chlebuś na więcej lat - części środkowej) w finale Moore b. ładnie dopiął wątki nadając historii jeszcze więcej głębi. Bardzo fajne było np, że Cyloni "zarazili się" monoteizmem od ludzi. (Zaskoczyli mnie, a to cenne. No i logicznie wybrnęli z tego co wydawało się nie do wybrnięcia) Dobrze też, że - wbrew wcześniejszym obawom - okazało się, że że fabuła serialu dotyczy jednak naszego świata i gatunku, dzięki temu serial stał się wyraźniejszym ostrzeżeniem (acz wymowa tego ostrzeżenia jest miejscami kontrowersyjna), i pierwszą od czasu "Gwiezdej eskadry" szklanoekranową fantasyką mającą odwagę mierzyć sie z problemami realnego świata (bo przecież np. późne "Star Treki" tego nie robią
). Choć pomysł na mieszających w tym wszystkim tajemniczych Obcych to jednak
deus ex-machina i pewna przesada. Zabrakło mi też obok tych walk, intryg, alegorii i ostrzeżeń jakiegoś wątku naukowo-eksploracyjnego (jak to drzewiej w SF bywało), bo przecież akcja toczyła się w przestrzeni kosmicznej, nie na podwórku Kowalskiego
*.
Powiem tak: na tle większosci ekranowej fantastyki (i nawet sporej częsci pisanej) wypadł ten serial nieźle, ale miał potencjał na coś (jeszcze) więcej. Potencjał na arcydzieło zdatne stanąc w jednym rzędzie z takimi "Odyseją kosmiczną", "Blade Runnerem", "Lewą ręką ciemności" czy "Fiaskiem". Potencjał zmarnotrawiony, przez skupienie wyłącznie na indywidualnych losach postaci. (Chciałbym, po prostu, by nad tą świetną - z czysto rzemieślniczego punktu widzenia - warstwą psychologiczną, i dramatyczna fabułą, nadbudowana była równie świetna warstwa "problemowa" nad którą można by dumać i 10 lat po zakończeniu emisji.)
Dla miernoty bywam wyrozumiały, ba staram się w utworach drugo- i trzeciorzędnych litościwie wyszukać pozytywy (może po to, by samego siebie rozgrzeszyć z poświęconego im czasu?), ale wobec rzeczy ponadprzeciętnych nie stosuję taryfy ulgowej (no dobra wobec "Star Treka" muszę stosować, bo bym osiwiał
), ponieważ chciałbym by były tak dobre, jak to tylko możliwe. Mistrzowi dłużej będę pamietał wpadkę w "Niezwyciężonym", niż autorom stodwudziestej space opery czterdzieste trzecie rozminięcie się z logiką. Dlatego sam nie wiem czy tego Moore'a (gdybym go przypadkiem kiedy spotkał, co mało realne) uściskać, że przywrócił mi wiarę w istnienie inteligentnej ekranowej fantastyki, czy udusić
, że mając potencjał na arcydzieło stanowczo go nie wykorzystał. Na tle tego co powstaje jego serial zasługuje na uwagę, na tle tego jaka mogłaby być naprawdę dobrze przemyślana SF nie ma niestety aż tak wiele do zaoferowania. (Choć na "podium" seriali SF się łapie
**.)
ps. jako staremu fanowi Picarda i spółki podobał mi się też wywiad z Moorem, w którym można wyczytać, że nowe "BSG" i "ST" (przy którym Moore też pracował) układają się w logiczną całość ponieważ "BSG" mówi o tym jacy - jako gatunek - jesteśmy, i do czego może to doprowadzić, a "ST" o tym jacy możemy być, i jak jasną przyszłość zbudować wyciągnąwszy wnioski z dawnych błędów. (No i żarcik sugerujący, że Tyrol osiadł na terenach Szkocji, i będzie przodkiem startrekowego Scotty'ego przedni.)
* Owszem, czuć tam chwilami
powiew próżni , że tak powiem, i wtedy czuje się astronautyczny klimat prawdziwej SF (najbardziej chyba w odcinku
"33"), ale z punktu widzenia głownej linii fabularnej jest to w sumie nadmiarowy dodatek, niestety. Kosmos robi za efektowną scenografię i nic wiecej. Typowe to zresztą dla
space oper.
** Konkretnie za w/w "Gwiezdną eskadrą" i "ST - TNG", formalnie (choćby samym stopniem artyzmu wykonania) nad nimi góruje, ale treściowo nie. (Treściowo cierpi ten serial bowiem na "syndrom wydmuszki" - jeszcze bardziej widoczny zresztą w wypadku takich "hiciorów" jak "LOST" czy "Heroes" - efektowny z zewnątrz, ale w środku wiele nie znajdziesz. Tzn. nie jest tak treściowo pusty jak tamte dwa "przeboje" ostatnich lat, ale wszelkie sensy stanowią w sumie zdobniczy dodatek do przewodnich zagmatwań fabularnych, stanowiących cel sam w sobie.)