Porównanie załogi Hermesa do żołnierzy, którzy tylko wykonują rozkazy nie jest, moim zdaniem, trafne. Żołnierze do tego są szkoleni, żeby wykonywać rozkazy bez analizowania ich, a poza tym - ich podstawowym zadaniem jest zabijanie wrogów (a misje pokojowe można między bajki włożyć
). Natomiast kosmonauci, którzy są wysyłani na inną planetę, a na dodatek - w inny czas, raczej są szkoleni do tego żeby
myśleć samodzielnie.
Więc to, co ewentualnie może być usprawiedliwieniem dla żołnierza (jeżeli nie de iure, to przynajmniej w jego sumieniu), nie jest usprawiedliwieniem dla naszych bohaterów. Tak jak pisałam już wcześniej i jak pisał
Evangelos jest to nie tylko nieetyczne, ale też absurdalne i nieopłacalne. Poza tym - rozwalenie całej planety NIE JEST wykonaniem zadania. Mieli nawiązać kontakt. Z kim? Zamierzają zorganizować teraz międzyplanetarny seans spirytystyczny?
Żołnierz, który nie ma wyrzutów sumienia, ma nad nimi tę przewagę, że przynajmniej wykonał postawione zadanie. A ci kolesie zawiedli na wszystkich frontach.
Ponadto była to (niby) intelektualne śmietanka ludzkości i cały czas głowili się nad kwestią Kwinty i kontaktu, a nie doszli do tak podstawowych wniosków, że zniszczenie nie jest nawiązaniem kontaktu. Dlaczego?
I tutaj tak naprawdę kłania się druga część tytułu tego tematu: myślę, że problemem było to, że tam byli sami mężczyźni. Nie dlatego, żebym coś miała przeciwko mężczyznom, całkiem wręcz przeciwnie
, ale uważam, że każda grupa jednopłciowa ma tendencję do wymaturzeń w zachowaniach.
Przypomina mi się opowiadanie kumpla o wyprawie w góry, sami mężczyźni. Zrobili jakąś nieprawdopodobną ilość kilometrów, bo żaden z nich nie chciał być tym słabym, który powie, że może już na dzisiaj dość... Niby fajnie, tylko że on to wspomina jako najgorszą wyprawę swojego życia - nie pamięta widoków, krajobrazów, zabytków. Pamięta tylko zmęczenie.
I tu jest właśnie ta sytuacja: pojechali, a jeden w drugiego szlachetny, odważny i dzielny. I żaden nie powie: "panowie, odpuśćmy, bo nic tu nie zyskamy...". Bo honor Ziemi, honor mężczyzny, respekt Kwintan, bo jeszcze ktoś (oranyorany) pomyśli, że się boję... I tak się wesoło nakręcali aż do samego końca. Paranoja.
Jedynym rozsądnym okazuje się Arago, ale przecież żaden mu nie przyzna racji, bo to dla mężczyzny dyshonor zmieniać zdanie, prawda? Jeszcze pod wpływem gadania księdza...
Bo gdyby na tym statku była jakaś babeczka, która by nie chciała walki, to mogliby wyjść z tego z honorem: "no dobra, robimy to na prośbę kobiety, tacy z nas rycerze" (jak powiedział ten kolega: jakby była dziewczyna, to zawsze można powiedzieć "ej, stańmy, bo ona na pewno jest zmęczona").
Oczywiście, trochę tu upraszczam i, oczywiście, mówię o pewnych nieuświadomionych albo nie do końca uświadomionych procesach, które zachodzą między ludźmi. Jednak sądzę, że nie da się w kategoriach racjonalnych wytłumaczyć wydarzeń po ziemskiej stronie.
I dla odmiany tematu: jak myślicie, czy na Kwincie było tak, jak podejrzewali kosmonauci? To, co widział Pirx wydaje się trochę zaprzeczać ich domysłom.
PS
Lil, 5 od polonistki za liczbę mnogą od ultimatum
Miło coś takiego zobaczyć, na dodatek w necie, gdzie zwykle sukcesem jest napisanie poprawnie
rzółty, żułty, eee... kolorowy.