Teraz dopiero poczytuję tu dokładniej jako i czytam książkę.
Dyskusja tak ciekawie się zaczęła a jednocześnie deklarujecie zniechęcenie. Szkoda.
"Les Robinsonades"
Podoba mi się. Lem zalicza tę recenzję we wstępie do prześmiewczych (że drwi z Nouveau Roman). Nie znam się na modach i kierunkach literackich lecz dla mnie jest, na oko, o wiele poważniejsza niż dwa następne "kawałki". Ewidentne prześmiechy: Sierodka ze specjalnym środkiem, taborety barowe, ba, może i sam pomysł książki o fantazjach Robinsona są obok ważnych konstatacji o kondycji ludzkiej
.
Być może Lem pyta/drwi: "czy trzeba pisać takie dziwadła by przedstawić te sprawy, no i tyle stron tekstu?" O zwięzłość Lem woła.
Zresztą Mistrz nie byłby sobą gdyby nie napiętrzył.
Robinson jest więc RACJONALISTĄ.
Ma się (a nie jest) za człeka wolnego i chce wykorzystać szansę by ułożyć sobie świat
porządnie. Wie, że sam być nie może, bo i
cóż by wówczas znaczył i jak był bezpośrednio narażony na destrukcyjny wpływ rzeczywistości. Może jednak stworzyć sobie ludzi z jakimi chce przebywać a nie jakich mu pokrewieństwa i los napatoczył.
Boga on nie ma i jako racjonalista nie może go sobie stworzyć. Tak też nie będzie Robinsonem Defoego, który brał siły do przetrwania swej osobowości z surowej obecności Boga i Jego zasad.
Sergiusz N. tak nie chce. Postanawia decydować sam.
To się, oczywiście, nie udaje. Lecz dlaczego-najważniejsze to pytanie.
Cóż ...rozterki stwórcy. Stworzone bowiem ma
mieć wolność i jej nie mieć jednocześnie by zadowlić swego pana. A jak się je stworzy nie można już bezkarnie zepchnąć go w niebyt unieważniając swój wcześniejszy akt-oto stwórca pląta się w niewolę Kreatur swoich. (Tu się mówi na boku i o tym, jak prawdziwy Stwórca nie może się przyznać do stworzenia zła-to by oznaczało klęskę).
Czy problemy kreatora nie są stąd pobliskie schizofrenii?-to a propos recenzji Nefastesa i Fauche.
Z trzeciej recenzji (tej właściwej
) wynika, że Robinson stwarza/jest źródłem nie czego innego jak kultury ze wszystkimi jej ograniczeniami. A tak chciał być wolny, tak chciał być panem, tak chciał by nie byle jak było a wyszło ...jak zwykle.
Początkiem końca jest stworzenie Sierodki, co musi wszak pozostać niedostępną bo jej faktycznie nie ma. Wolną być też musi i odwzajemnia uczucie i ...wszystko się sypie. Zepsuło by się i tak, wcześniej czy później.
Człowiek nigdy nie jest wolny wolnością boską lecz tylko na człowieczą miarę. Sergiusz N. stworzył świat bez boskich ograniczeń (Defoe) a choć taki cwany nie przewidział własnych stąd ułożył społeczeństwo pełne zakazów. Inaczej być nie mogło.
"Piekło to inni" mówił Sartre-chwytliwe (było) a bzdurne. Piekło mamy w sobie i ekstrapolujemy, chcąc nie chcąc, na nasze społeczności-nie ważne zmyślone czy nie. Człowiek jest egocentrykiem i egoistą do głębi - ot banalna prawda. Toż i Robinson dotarł "...do własnego jestestwa, nieskażonego obecnością Innych". Tylko, że tyle było wiadomo od początku bez pisania "Les Robinsonades".
Tak poważnie jednak: to faktycznie jest dramat człowieka, szczególnie niewierzącego, jak sam Lem. Na czym się oprzeć by czynić/tworzyć dobrze?
"Les Robinsonades" jest, zdaje się odrobinę (jeszcze nie czytałem, opieram się na cytacie Terminusa) pokrewne recenzji: "Kultura jako błąd". Jedno i drugie nie wydaje się tak "nielemowe" i wbrew Autora przekonaniom jak sugeruje wstęp. Ten odautorski pesymizm jest bardzo lemowski.
aha: nie wspomniałem nic o Goldingu i jego: "Pincher Martin" - zdają się b. pokrewne choć tę powieść znam tylko z recenzji