To jest najlepsze
Prawda, przy czym, choć celne gdy
Star Trek rysowany powstawał, trochę się zdezaktualizowało, bo teraz już wiemy, że mundury co dzień nowe sobie replikują (jakby drukują 3D, tylko bardziej), a wychodki mają (w piątej kinówce i "TNG"-owskim "Manualu" je widzimy; w najnowszym "Orville" bywa nawet mowa o chodzeniu na stronę, czy obrobieniu sobie gaci ze strachu).
Natomiast Mistrzowa myśl, że koncepcja leżąca u podstaw "ST" jest socrealistyczna, wydaje się b. trafna ponadczasowo (sam zresztą równolegle do podobnego wniosku doszedłem, i nawet w jakichś artykułach czy SF-konwentowych prelekcjach go rozwijałem).
Jak wiadomo nie ma pokazanego stanu nieważkości, bo byłoby to za drogie.
Czasami go pokazują. W paru scenach na ileś seriali i filmów (co w efekcie uczyniło owe sceny kultowymi wśród fanów właściwie z marszu), ale zdarza się.
Tu warto odnotować, że użycie (i wysoka niezawodność) systemów sztucznej grawitacji jest w "ST" uzasadnione znacznie lepiej niż np. w "Obcym". Ichnia Federacja konsekwentnie przedstawiana jest jako cywilizacja, która siły ciążenia opanowała, i większość systemów Enterprise'ów na tym panowaniu bazuje - napęd Warp, by zakrzywiać czasoprzestrzeń generuje sztuczną grawitację, pola siłowe - zarówno zewnętrzne (osłony), jak i wewnętrzne (tzw.
structural integrity fields stale wzmacniające ściany korabia) - to konstrukty z grawitonów tworzone przez stosowne emitery, jest wreszcie (nigdy nie wyłączany; dlaczego? o tym za chwilę) pokładowy system sztucznego ciążenia, którego istotną część stanowią (Eksperyment Eötvösa i hipotezy o związku bezwładności z grawitacją się kłaniają)
inertial dampers, dzięki którym załoga w ogóle utrzymuje się przy życiu w trakcie podświetlnych i nadświetlnych wojaży, zamiast za miazgę robić, możliwość komfortowego spacerowania korytarzami to wręcz przyjemny skutek uboczny jego działania.
(No i jeszcze fal grawitacyjnych do komunikacji tam używają - radiem podprzestrzennym się to zwie - oraz efekt warpowania w wiązkach holowniczych i, co ważniejsze, w komputerach - zdolnych tym samym z nadświetlną chyżością kalkulować i całym tym sprzętem zawiadywać - wykorzystują.)
Podobnie wszędzie jest ziemskie ciążenie.
Pojedyncze wyjątki się znajdą. Raz - gdzieś tam między wierszami przemycona została informacja, że na Vulcanie ciążenie jest ciut większe niż na Ziemi (co tłumaczy przewagi Spocka w mordobiciach). Dwa - w epigońskim "DS9" pojawia się panna (
Melora niejaka) z planety o niskiej grawitacji (która na stacji musi używać egzoszkieletu i wózka, za to w 0 g okazuje się niepokonana, bo to +/- jej naturalne środowisko), a znów w
apokryficznych "Andromedzie" i "Orville" (kręconych przez starych twórców pod nowym logo, specyfika amerykańskiego systemu praw autorskich), a to słyszymy, że kapitan Hunt krzepę wychowaniu na globie o wyższym od ziemskiego ciążeniu zawdzięcza, to znów oglądamy szefowe pokładowej bezpieki
- Alarę i Tallę (zmieniła się aktorka, więc i postać, funkcja i gatunek zostały) pochodzące ze świata, na którym grawitacja panuje tak wysoka, że człowiek tam - bez specjalnego osprzętu - nie przetrwa (które w efekcie robią za
kajndof superbohaterki, wybijające bez trudu pancerne drzwi, rzucające przeciwnikami jak szmacianymi lalkami, etc.).
Ale przez te zabiegi nie mamy kontaktu ludzi z ufokami, ale ludzi z ludźmi. Zostajemy na naszym grajdole cały czas, tylko przeniesionym w kosmos.
Zasadniczo prawda. Są co prawda wyjątki (np. odcinek "The Doomsday Machine" czy pierwszy film kinowy) idące w kierunku ukazania prawdziwej Obcości, ale statystycznie - jak u Le Guin - dostajemy w "ST"
luckie sprawy w przebraniu (albo i bez, bo nie w każdym epizodzie innoplanetarne humanoidy odgrywają istotną rolę, kłania się choćby szkolno-pirxowaty "The First Duty").
W każdym razie widzimy, jak się zmienia w czasie trwania filmu, rozwija. I ten wątek, chociaż poprowadzony nieudolnie, jakoś trzyma ten film.
Właściwie ten rozwój Kirka rozpisany jest na całą trylogię. I w trzecim filmie bohater dochodzi do tego etapu, że okazuje się nawet zdolny do refleksji (przy flaszce, ale...).
Ale żarty żartami, poprowadzone jest to w sumie tak, że od biedy da się uwierzyć, że z abramsowego bohatera wyrośnie ten oryginalny.
Tylko momentami ta ich szarpanina wciąga.
Prawda. Przykuwanie uwagi widza to jest jedna z nielicznych rzeczy jakie Abrams potrafi. W "Przebudzeniu Mocy" też mu to wchodziło.
Wszystko to kompletnie nierealne, ludzie zamknięci na tak niewielkiej przestrzeni, nie mający nic sensownego do roboty przez większość czasu zajmuję się piciem, ruchaniem, wytwarzaniem narkotyków, żrą się ze sobą itp. Słowem - szajba im odbija a wzajemne animozje rosną. Mówią nam o tym relacje z wypraw w Himalaje, długich rejsów żaglowych itp.
Takie pytanko: oglądałeś może serial "Stargate: Universe"? Gorszy od "TNG", ale motyw
odbijania szajby jest tam dość wyeksponowany. I widoczki niezłe.
W nowym ST mamy bandę nieogarów kompletnych
Swoją drogą to znamienne, że obecna
widowiskowa SF (bo przecież i nowych "SW" to dotyczy, i "Grawitacji") ma tak wielki kłopot ze stworzeniem kompetentnych bohaterów. Potwierdzają się słowa, że scenarzysta nie jest w stanie napisać postaci mądrzejszej od siebie. A że
tfurcy rozumem nie grzeszą...
Nowe seriale są na szczęście dostępne tylko na Netflixie i nie muszę tego oglądać. Dlaczego mam cierpieć?
Tu dodam, że na tle "Discovery" trzy ostatnie filmy wspominane są zwykle pozytywniej, niż były wspominane
per se, tak gwoli uzupełnienia obrazu.
Idę sobie pooglądać kilka odcinków Łysego.
Podziel się wrażeniami
.