Oczywiście że się rodzi, tylko że my na nie odpowiemy a jedynie policja formułując akt oskarżenia (dlatego pytałem, co w nim jest).
Otóż, iluż to znamy złodziei, na bank - on kradnie i wszyscy to wiemy. Ale by postawić gościa pod sąd, trzeba mieć jakąś podstawę ze świata realnego, nie domysłów.
I o tę podstawę pytam w tym wypadku.
Sorry, ale to, że komuś się wydawało, że ona demonstruje, choć ma zakaz, to nie jest żadna podstawa. Musi być jakiś ślad, a o ile dobrze rozumiem sytuację - to go nie ma. Poza jej demonstracyjnym przyznaniem się do... niesprawdzalnym.
Dla jasności - mnie nie chodzi konkretnie o opisywaną sytuację ,ani aborcję ani nic tematycznego... chodzi mi o mechanizm funkcjonowania i egzekwowania prawa.
Osobiście uważam, że ona demonstrowała, i dalej to robi, to typ Eligiusza eN. Mało tego, jej proces którego ona zapewne chce, będzie kolejną demonstracją, skazanie na śmierć za wyznawaną wartość - byłoby ideałem demonstrowania.
Choć zapewne wyjdzie, i co dalej?
Każde jej podejście pod klinikę będzie jak marsz niedźwiadka z kawału pod oknem zająca.
Zatem zakaz zbliżania się?
Ale tu pytanie - prawo do demonstrowania poglądów to jedna z najstarszych wartości demokracji - prawo do manifestacji.
W imię jakiej wyższej wartości - można je zawiesić w wypadku tej osoby?
Bo rozumiem, że jesteśmy w konflikcie wartości. Wszak formalnie ona nikomu nie robi krzywdy.
No właśnie - a gdzie przebiega symetralna? Klinika aborcyjna - kościół?
Dlaczego? Czy katoliczki nie usuwają ciąż?
Mnie nie chodzi o aborcję, ani żaden inny szczegół. Ale skoro symetryzować - czy można znanemu bioetykowi z Krakowa, ateiście jawnie walczącemu, zakazać przebywania w pobliżu kościołów? Bo jego widok psuje klimat modlącym się tam. Przykładowo. Albo tej krzyczącej Wy... to są te otchłanie o których wspomniałem.