Na początek - pisząc z robo skrótowo - sprowadziłem wszystko do "radzieckości" ale oczywiście (tzn. dla mnie, bo z mego tekstu to nie wynika) chodziło mi też o zabory, choć przyznam, że jakoś nie myślałem za bardzo o austriackim i pruskim może gdyż akurat na mnie (a w każdym razie moich protoplastach) to ruski but odcisnął się najbardziej, a obecnie chyba nikt nie czuje szczególnego respektu przed Austriakami a tym bardziej Prusakami. Aczkolwiek początkowo byliśmy w zaborze austriackim, czyli można powiedzieć w najweselszym baraku, to zaraz (1815) popadliśmy w objęcia Imperium Rosyjskiego i tak już zostało.
Nawiasem mówiąc, ponieważ wykonuję zlecenia w całym kraju i mam do czynienia z urzędami w całej Polsce jak długa i szeroka, to musze powiedzieć, że istotnie żywą jest granica miedzy niegdysiejszymi zaborcami. W każdym razie pomiędzy bywszym Imperium Rosyjskim a resztą, bo pomiędzy Austrią a Prusami nie wyczuwam - albo jej nie ma, albo nie jestem nastrojony na odpowiednią długość fal. Po przekroczeniu granicy zaboru rosyjskiego (niestety poczynając od mojej strony w kierunku na zachód a nie odwrotnie) nagle wszystko idzie jak z płatka, urzędnicy raczej pomagają, niż wymyślają do czego jeszcze nowego można się doczepić. Przymykają czasem oko, ufają, że coś się uzupełni. Generalnie widać, że są po to, by coś załatwić i to jest ich celem, a nie przetrzepanie petenta, żeby się zeń wszystkie pióra posypały tak, żeby na koniec z ulgi i wdzięczności, że jednak się udało, płakał rzewnymi łzami i całował po rękach. Czasem się zastanawiam, czy to skutek zaborów, czy raczej jesteśmy jednak takim nieco osobnym ludem tu na wschodzie Polski. Nie mamy jeszcze własnego Twardocha Szczepana, ale kto wie, może już się łón narodził... W każdym razie w moich okolicach Ruski to Ruski i wszyscy wiedzą, o co chodzi.
Teraz apropos kariery w zaborach to cóż. Mogę napisać (=zgadzam się!
) jak liv, że ogólnie nie wiem jak było. Ważenie rzeczy takich jak patriotyzm, osobista kariera (zwłaszcza, kiedy daje szansę odbicia się od osobistego dna) jest szalenie trudne, szczególnie dwa wieki do tyłu. Możliwe, że generalnie następowało "przechrzczenie" a ironiczne dworowanie z "panów" zostało dopiero później niejako odsiane i wystawione na światło dzienne przez właściwy dobór lektur po odzyskaniu niepodległości po to, abyśmy wydawali się sobie mądrzejsi od ciemiężycieli i tylko brutalną siłą przydeptani do ziemi - a w rzeczywistości stanowiło nieistotny przydatek i większość narodu uważała, że nowi "panowie" są lepsi. Z drugiej strony jednak faktem jest, że naród się, w sensie tożsamości, języka i w zasadzie instytucji także obronił i jak przyszło co do czego, to udało się jakoś zszyć "państwo narodowościowe" (oczywiście nie zapominając o rozmaitych sprawach typu niszczenie cerkwi za II RP zwane ich "rewindykacją" oraz ogólnie plany w zakresie mniejszości ideowo wielce zbieżne z tym co fizycznie zaszło w Europie kilka lat później).
To że wielu chłopów się "uszlachcało" czy do dziś "uszlachca" to jest nader ciekawe, bo musiała przetrwać w nich, pomimo oczywistego wykorzystywania, poczucie, że jednak szlachcic to prawdziwy pan, ich pan. I teraz oni chcą być takimi panami, nie być w końcu na końcu w kolejności dziobania. Wydaje mi się, że ogólnie to wszystko jest bardzo płytkie i zawiera się nadawaniu pogardliwych przydomków typu Angol, Brytol, Żabojad, Makaroniarz i czasami odczuwa się wręcz pogardę, ale trzeba na ogół słyszeć rozmówcę. Na przykład ja bardzo lubię wymienione wyżej przydomki ale kompletnie nie odczuwam, żeby to było obraxliwe ani ich tak nie używam. Nie robią też na mnie wrażenia negatywnego "polish jokes". Raz miałem zabawną sytuację, bo imprezowałem w większym gronie z rodowitymi Brytolami z tym ich akcentem, który wyłapuję, w tle leciał mecz w piłkę kopaną między nimi a nami (był to czysty przypadek, nie związany tematycznie z imprezą). Jak to przy piwku poleciało parę delikatnych żarcików najpierw takich na zwąchanie się ile można, a potem już z grubszej rurki naprzemiennie "polish jokes" i nasze typu "Rusek, Anglik i Polak" (w większości poprzerabiane na szybko z "Rusek, Niemiec i Polak"). Wszyscy chachali się po pachy, klepali po plerach, złoty płyn wypełniał powoli żołądki i rozdzielał się na spirit bijący w tętnice oraz odpadowe vehiculum nieubłaganie nadymające pęcherze - i nagle Brytole strzelili nam gola, co natychmiast zauważyli i dali narodowy aplauz. A ja, rozbawiony oporowo ryknąłem niegramotnie na całe gardło "you bloody English", w dodatku "hinduską wymową" dla jaj. No i oni się śmiertelnie obrazili, jak nożem uciął. Czar prysł. Niby nikt nie miał do mnie pretensji, wszyscy mówili że "OK, just a joke" ale jak w tym żarcie z ukradzioną stówą niesmak pozostał.