Ja zaś bronić będę swojej tezy, że "Stalker" jest SF, choć oczywiście nie jest to jedyna "miarka", którą można do tego filmu przyłożyć, bo opinie o uniwersalnej paraboli, wizualnym arcydziele, kinie medytacyjnym, klasyce kina europejskiego (bo Rosja jest, jeśli chodzi o kulturę wysoką, b. cenną częścią dziedzictwa europejskiego, gorzej z codziennymi realiami) są równie uprawnione.
Przy czym określenie takie jest nobilitujące dla SF jako konewencji (skoro wybitny reżyser zechciał się nią poslużyć), nie jest zaś umniejszające dla Tarkowskiego, bo Tarkowski byłby genialny kręcąc nawet romans rycerski, gdyby to właśnie chansons du geste chciał dla odmiany sfimować (podczas gdy np. Emmerich - wiem jak koszmarnie wyglądają te dwa nazwiska w jednym zdaniu - będzie kiepski kręcąc nawet rzecz tak mało wymagającą jak porno, bo rozumu, ani talentu nie ma).
Owszem, Tarkowski nie był częścią środowiska tzw. fandomu, czy też "getta" SF, ale to o niczym nie świadczy. Kiedy Verne, Wells, Żuławski tworzyli podwaliny SF nijakie getta nie istniały. Huxley, Orwell, Stapledon dojrzewali twórczo poza "gettami" i tylko wyszło to ich prozie na zdrowie. W sumie nawet Lema, nawet Clarke'a to dotyczy, bo owszem amerykańskie produkcje "gettowe" czytywali, ale fandom był w USA, a oni żyli w trochę innych krajach. To dało im swobodę tworzenia własnych, oryginalnych wizje, swobodę, której nie mieli Asimov i Heinlein, dla których punktem odniesienia pozostawał "Doc" Smith i jego płody. Dick z kolei równie dobrze mógłby tworzyć poza fandomem, jak mówił Lem i w konwencji bajki spirytystycznej.
Tarkowski to podobny przypadek - wybitny Twórca, który w pewnym momencie uznał za stosowne powiedzieć swoje językiem SF.
Tu dodam, że autorem SF jest (przynajmniej dla mnie) ten kto tworzy dzieła pasujące do tej definicji, a nie kto jest z getta (pisarz "gettowy" tworzący romansidła osadzone w sceneriach SF tworzy właśnie romansidła, tyle, że bezwstydnie udające co innego), przy czym nie jest to też "łatka" przyklejalna na całe życie. Sięgasz po konwencję SF, jesteś autorem SF, siegasz po inna konwencję, autorem SF być przestajesz. Do konwencji mogą być przypisane dzieła, nie ludzie. Chyba, że kto całe życie pozostaje z wyboru wierny danej konwencji, wtedy sam się do niej przypisał.
Tarkowski, Kubrick, Scott (ten trzeci zwykle najmniej artysta), których przywołałem, to twórcy SF, bo chcieli nakręcić filmy w tej konwencji, ale i twórcy nie-SF, bo kręcili i inne rzeczy. Szufladki nie pomieszczą wybitnych indywidualnosci.
Przechodząc zaś do definowania gatunku: SF jest zasadniczo o ideach, porusza problemy, o których nie da się mówić w skali literatury realistycznej, bo wykraczają poza zakres spraw międzyludzkich, dotykajac całej ludzkości, albo i całego Wszechświata. Zobaczmy - oni są tam, w "Stalkerze", jednak nazwani jak w "Edenie": Pisarz, Profesor, Stalker - od funkcji, czyli to nie jest o jednostkach, jak w realizmie. To jest - jak w SF - o postawach, o ideach, o ludzkości itp. "Stalker" to SF bardzo specyficzna, ale bez SF tego filmu by nie było ("literowy" wstęp, "fach" stalkera, sama Strefa - to są elementy SF, a nie da się wyobrazić sobie "Stalkera" bez Strefy, to będzie zupełnie inny film). W czasie wędrówki przez Strefę bohaterowie stawiają sobie pytania cywilizacyjne, filozoficzne, a właśnie SF jest od takich pytań, na płaszczyźnie realizmu nie postawisz ich tak ostro. (Oczywiscie jeśli odbierasz SF przez pryzmat różnego holyłódzkiego gówna to on zupełnie do tak pojętej SF niepodobny, ale moim zdaniem granice gatunku określają arcydzieła, nie szmira. Kinowa SF zaczyna się na Kubricku i Tarkowskim - geniuszach kina, a kończy na Cameronie i Spielbergu - b. solidnych rzemieślnikach. Emmerichów należy wyrzucić do kosza jak wszystko co śmierdzi.)
Dodam też, że Amerykanie mają dwa terminy: "SF" i "Sci-fi". SF to fantastyka poważna, Sci-fi* jej bękarci podgatunek, fantastyka spod znaku "zabili go i uciekł". "Gwiezdne wojny" to zatem Sci-fi pełna gębą, z tym, że udana (brednie Emmericha to też sci-fi, tylko kiepska). "Star Trek" i "Avatar" stoją gdzieś w pół drogi (jak i Asimov z Heinleinem), a Lem, Clarke, Le Guin - to jest SF. Dick też, choć w estetyce sci-fi babra się z lubością. Tarkowski tworzy więc dla mnie SF (acz conajmniej "Stalker" granice samej SF przekracza), natomiast sci-fi brzydzi się wręcz wyczuwalnie (Scott np. się nie brzydzi).
* Harlan Ellison powiedział nie tak dawno: "'Sci-Fi' is a debasement. /.../ 'Sci-Fi' is...a simplistic, pulp-fiction view of the world exemplified by the movie Independence Day, which warps our curiosity about the possibility of other life in the universe into an apocalyptic Saturday-morning cartoon."