No to teraz sam odgrzebię... Podczytuję powieść "Wszyscy na Zanzibarze" ("Stand on Zanzibar") Johna Brunnera z roku 1969 i mamy tam taki komputer:
"– Dlaczego tu jest tak cholernie zimno?! – zawołał ktoś bliżej przewodnika.
Figuranci, mierzwa ich mać... Ciekawe, ilu gości w tym tłumie to w rzeczywistości pracownicy GT, zatrudnieni na polecenie rządu i z braku lepszego zajęcia utrzymywani na sztucznie utworzonych posadkach?
– To pytanie prowadzi nas prosto do kolejnego przykładu tego, jak bardzo możemy się mylić w naszych ocenach. Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat temu inżynierowie twierdzili, że zbudowanie komputera, który mógłby się równać z ludzkim mózgiem, wymagałoby drapacza chmur, żeby pomieścić sprzęt, oraz wodospadu Niagara, żeby go schłodzić. Tego akurat twierdzenia nie znajdziecie na granitowej płycie, ponieważ w kwestii chłodzenia nie do końca się pomylili: Niagara by nie wystarczyła, nie jest dostatecznie zimna. My stosujemy tu ciekły hel, całe tony. Za to mylili się całkowicie co do drapacza chmur. Proszę się rozproszyć tutaj, po tej
galerii, to pokażę państwu dlaczego.
Sto dziewięć osób rozstawiło się apatycznie na podkowiastym balkonie obiegającym komorę przypominającą jajo ze ściętym czubkiem. W dole, na głównym poziomie, krzątali się identycznie wyglądający mężczyźni i kobiety; od czas do czasu któreś z nich zadzierało głowę z wyrazem kompletnego niezaciekawienia na twarzy. Kolejna mniej więcej dwudziestka zwiedzających poczuła się niemile dotknięta i doszła do wniosku, że obojętne, co będzie dalej, nie będą tym zainteresowani.
Oggie nie mógł się zdecydować. Wyeksponowany na dole sprzęt przyciągał jego wzrok – było tego co najmniej dwadzieścia pięć, może trzydzieści metrów: przewody, rury, klawiatury, ekrany, zespoły czytników, półki uginające się pod ciężarem lśniących metalowych przyrządów.
– Może nie zajmuje całego drapacza chmur, ale i tak jest dość spory – zauważył ktoś.
Co za mierzwa... Pewnie następny figurant. Oggie powstrzymał się od komentarza, gdy Zink zaszurał głośno stopami.
– Bynajmniej – odparł przewodnik.
Przekręcił zainstalowany na wysokości jego głowy reflektor. Snop światła prześliznął się po aparaturze i ludziach, aż spoczął na niepozornym ściętym stożku z białego matowego metalu.
– To właśnie – obwieścił uroczystym tonem – jest Salmanasar.
– To coś? – podsunął usłużnie figurant.
– To coś. Wysokość: czterdzieści pięć centymetrów, średnica podstawy: dwadzieścia osiem centymetrów, i jest to najpotężniejszy komputer na świecie, a wszystko dzięki unikatowej, opatentowanej przez GT technologii znanej pod nazwą mikriogeniki. Co więcej, jest to pierwszy komputer zaliczany do kategorii megamózgów!
– To bezczelne kłamstwo – odezwał się ktoś z przednich szeregów.
Wytrącony z równowagi przewodnik zaniemówił.
– A K’ung-fu-tse? – mówił dalej ten sam ktoś.
– Słucham? Przykro mi, ale nie... – Przewodnik uśmiechnął się bez przekonania.
Oggie zdał sobie sprawę, że tym razem nie był to wtręt podstawionego figuranta. Wspiął się na palce, żeby lepiej widzieć, co się dzieje.
– Konfucjusz! Mówi się „Konfucjusz”! Na Uniwersytecie Pekińskim mają działający megamózg od...
– Zamknij się! Zdrajca! Przeklęty łgarz! Krwawiciel! Zrzućcie go na dół!
Krzyki podniosły się natychmiast, odruchowo, automatycznie. Zink przepchnął się do przodu i dołączył do krytykantów. Oggie zmrużył oczy, wyjął z kieszeni paczkę bay goldów i włożył sobie jednego w kącik ust. Zostały mu już tylko cztery. Potem będzie skazany na tę nowojorską mierzwę, zielone manhattańskie ścierwo. Najlepsze, co mieli na tym wybrzeżu.
Mocno zgryzł końcówkę automatycznego napowietrzacza. Co to kogo obchodzi, co robią Chińczycy, dopóki armia nie ucapi człowieka za jaja? Wiele hałasu o nic, i tyle.
Policja korporacyjna wyprowadziła czerwonego braciszka, zanim ktokolwiek zdążył mu sprzedać solidniejszego kuksańca, i przewodnik z ulgą wrócił do swojego standardowego planu lotu.
– Widzicie państwo, gdzie w tej chwili kieruję światło? To port wejściowy SKANALIZATORA. Tędy właśnie wprowadzane są wszystkie wiadomości ze wszystkich dużych agencji informacyjnych, po czym Engrelay Satelserv, dzięki Salmanasarowi, mówi nam, na czym stoimy w świecie tu-i-teraz.
– To jasne, ale to przecież nie może być jedyna funkcja Salmanasara – odezwał się inny figurant. Oggie’ego aż skręciło w środku.
– Naturalnie. Głównym zadaniem Salmanasara jest osiąganie tego co niemożliwe. Czyli nasz chleb powszedni tutaj, w GT. – Dla lepszego efektu przewodnik zawiesił na chwilę głos. – Zostało udowodnione teoretycznie, że w wypadku systemu logicznego o tak wysokim stopniu złożoności jak Salmanasar wystarczy wprowadzić do niego dostatecznie dużo informacji, żeby wykształcenie się świadomości i samoświadomości było tylko kwestią czasu. Możemy zresztą z dumą ogłosić, że pewne oznaki udało się już...
/.../
Skąpany w ciekłym helu, samowystarczalny, nieruchomy i doskonale poinformowany dzięki swoim mechanicznym zmysłom: Salmanasar.
Od czasu do czasu przez jego obwody przepływa impuls niosący cybernetyczny odpowiednik stwierdzenia:
– Jezu, ależ ja mam wyobraźnię."
Ten Salmanasar wygląda mi na przodka GOD-a jak nic. (Acz nie wiem czy Lem się inspirował, czy to zbieg okoliczności. Wiadomo bowiem, że Mistrz co najmniej dwa teksty Brunnera, w tym jeden beletrystyczny, czytał - przypisy do "Fif'y" na to wskazują - ale nie ma wzmianki o tym by ten konkretny - skądinąd godny uwagi - kawałek.)