Zauważcie, ze ona zaczęła rozwalać rakietę, więc może na orbicie przestała istnieć?
Przypuszczam, że tu nawet nie miało znaczenia czy zdołała rozwalić tę rakietę, czy nie. Czynnik oddalenia od Kelvina (przynajmniej na tym etapie, bo druga Harey jakby się potem cokolwiek
usamodzielniła) wydawał się wystarczający by przestała istnieć. (Choć, prawda, też zastanawiałem się czy mogła jednak przetrwać i potencjalnie dać Krisowi tandetny
happy end, albo powrócić jako równie sztampowy "potwór" pałając - w sumie zrozumiałą - żądzą zemsty. Tak, czy siak, cieszę się, że Mistrz nie poszedł w tym kierunku. Dość jest w SyFy szmiry.)
Jak oni wykańczali te swoje fantomy?
A, to jest dobre pytanie, bo prymitywno-młotkowe sposoby Sartoriusa gryzą się jednak z możliwościami regeneracyjnymi jakie Harey przejawiła w scenie z tlenem. Chyba trzeba założyć, że mieli
na wyposażeniu miotacze-dezintegratory...
Uciekanie z Harey na Ziemię to jakiś hardkor jest. Taki ufok na Ziemi?
Ufok jak ufok... Psychicznie wykazała się człowieczeństwem znacznie wyższej próby niż panowie naukowcy (musiał być nasz psycholog b. dobrego zdania o żonie
), fizycznie (do poziomu mikro) też od Ohydka nieodróżnialna. Gdyby mogła istnieć bez podtrzymującego jej byt Oceanu-stwórcy odnalazłaby się na Ziemi nieporównalnie łatwiej niż Dubelt-astronom z "Edenu" (kolejny, mówiąc nawiasem, lemowski samobójca).