A ja - nie śmiejcie się

- znalazłem w weekend czas (choć weekend miałem raczej napięty), by przypomnieć sobie przygody innego
śpiega.
Wchłonąłem "Casino Royale" i "Doktora No" znaczy. Coż powiedzieć? Powieści są bardziej realistyczne od filmów (miła jest ta - zachwalana, w przedmowie do "CR", przez Burgessa - flemingowa erudycja i dbałość o realizm szczegółów), acz przesycone chwilami surrealistycznym humorem (choćby scena, w której trzej
chigroes* "załatwiają" Strangeways'a). Interesujący jest też portret psychologiczny głównego bohatera (tak, okazuje się, że Bond nie tylko strzela i uwodzi, ale też myśli, miewa wątpliwości i wyrzuty
sumnienia) i jego relacji z M (ciekawa
psychomachia).
Rozrywka, oczywiście. Ale przednia.
(Swoją drogą wątek szybkiego wzrastania fortun dzięki dyskretnemu wsparciu
służb, dość na czasie. Ciekawe czy Fleming to przewidział, czy wiedział co o ruskich dzialaniach w owym okresie, czy też i drzewiej tak bywało i KGB z GRU prochu tu nie wymyśliły?
Doktor No też nie taki niewiarygodny, gdy się niejakiego Osamę wspomni.)
ps. do lektury zachęciła mnie - oczywiście - wzmianka w "Awanturach...", zaś z kolei następujacy dialog z "Casina...":
"Nagle uśmiechnął się ironicznie, że się tak pretensjonalnie odezwał. — Musisz mi wybaczyć — powiedział. — Jedzenie i picie sprawia mi aż śmieszną przyjemność. Po części dlatego, że jestem kawalerem, ale głównie dlatego, że mam zwyczaj poświęcać wiele uwagi szczegółom. To okrutnie pedantyczne i staropanieńskie; ale kiedy pracuję, najczęściej muszę jeść samotnie, a posiłki stają się ciekawsze, jeżeli poświęcać im wiele uwagi.
Vesper uśmiechnęła się do niego.
Podoba mi się to — odrzekła. — Lubię robić wszystko do końca, brać jak najwięcej ze wszystkiego, co robię. Myślę, że to sposób na życie. Ale brzmi to dość po pensjonarsku — dodała jakby na swe usprawiedliwienie."spowodował, że wróciłem myślami do postaci naszego Mistrza. I koło się zamknęło

.
* Ciekawe skądinąd jak wiele "okołonoarodowościowych" ocen, i określeń, wtedy uważanych za normalne i akceptowalne, dziś raziłoby
rasizmem i ksenofobią... Wrogowie, to Azjaci, Murzyni,
gej (Scaramanga), Greko-Niemco-Polak (Blofeld), komuchy, jajogłowi itp. podejrzana banda, a główny bohater to białas-arystokrata i hetero w stężaniu absurdalnym

(w filmach jego
machismo sięga granic, w powieściach jest to nawet jakoś uprawdopodobnione). Dziwię się, że Rydzyk tego nie zachwala

- nawet niedookreślone "określone siły" przecie tam mamy - ruscy szpiedzy, a SPECTRE to ani chybi masoni

. Pierwszy zwrócił na to uwagę bodajże Eco (w jednym z esejów z cyklu "Superman w kulturze masowej"). Że jednak nikt rozsądny nie będzie chyba sądził, iż rozrywka ma robić za
magistra vitae, nie spędzają mi te podteksty snu z powiek i nie przeszkadzają w delektowaniu się przygodami 007. (Stanowią natomiast ciekawe świadectwo w jaki sposób
tempora mutantur...)