"Objawienie, którego dane było dostąpić mrówkom? Aprioryczna wiedza o świecie?
Czytam w te i we wte i zdaje się, że mieszane są dwie sprawy:
- wiedza o przetrwaniu w świecie - i ta może być niech już będzie...aprioryczna
- wiedza o świecie w sensie jego funkcjonowania, mechanizmach i "stanie rzeczy" na dany moment.
Mózg, jak niedawno gdzieś przeczytałem, nie powstał do myślenia i subtelnych rozważań, tylko do przetrwania, rozmnożenia się nosiciela i wyautowania, już zbędnego.
I taką wiedze organizmy mają apriorycznie...raczej? 
Tylko; wiedza jak upolować i skonsumować filozofa to nie to samo co wiedza o tym filozofie i meandrach jego teorii.
No właśnie. Mieszają się instynkta i zdobywanie wiedzy.
Golemowy syntetyczny GOD wyprodukowany przez Lym - nie ma żadnej apriorycznej wiedzy (czy ma jakiś instynkt utrzymujący go przy owym syntetycznym życiu?) - po prostu konsumuje ją w kosmicznym - a właściwie świetlnym tempie - taki Gębon. Jak Anioł, któren wszystko o lokatorach musiał wiedzieć;)
Tak w zasadzie to tu jest chyba
suk pogrzebany

. Zobaczcie - mamy fragment nt. idei platońskich, któren
liv przytoczył, a potem mamy świadomość tego GOLEMa galaretycznego, obejmującą Wszechświat... Wszechswiat? wycinek w sumie... z określoną jednak, jak Einstein przykazał, prędkością...
Czyli teraz: skąd bierze się ta wiedza?
Ze świata obok (czyli z uniwersum idei egzystującego obok materialnego) - tu musimy się oczywiście posłużyć znanym obrazkiem Penrose'a:

Jakieś mało lemowskie, choć błyskawiczne nabywanie wiedzy przez mrówki wyjaśniało (ot - łańcuszek brzuszny czy czy zwój nadprzełykowy, bo u nich tam decentralizacja, idea im nawiedziła).
Ze świata materialnego jednak? Jakiś bezpośredni dostęp mózgu galaretycznego do fizycznej rzeczywistości? (Na jakim poziomie? Jaki mechanizm na to pozwala?)
I skąd ta mrówcza wiedza
Что делать? Jeśli nie w wyniku bezpośredniego
idej przyswajania to...? Byłby Kosmos komputerem, a telepatojasnowidz półświadomym
hackerem? A może trza się przeprosić (na czas lektury) z - obśmianą swego czasu przez Mistrza - koncepcją, że wszelkie pożytki jakie da się z materii wycisnąć są w nią już potencjalnie wpisane (
"Jeżeli fala wyrzuci na brzeg trzy patyki, można ułożyć z nich trójkąt albo wziąć je w garść i bić kogoś po głowie. Czy potencja bicia i geometrii jest „własnością” owych patyków?" - "Summa...")?
W sumie jeśli by jednak rzecz o Tichym, to można... Byłby twór lymphaterowy po prostu szczęśliwszym epigonem Jeremiasza T., co bez bicia umiał z materii wszystko wydusić?
(Tylko jeśli tak, to jak to działa? Stanowi materia na jakimś
podstawowym poziomie jednię, sieć informacyjną swego typu, a on się do niej
podpiął?)
Po co? Po nic. Żeby Lem mógł postraszyć luckość?
Nie wiem czy to
po nic nie jest tu kluczowe. Zobacz... wracamy do tego co pisałem nt. GODa i - częściowo - GOLEMa. Im więcej Rozumu, tym mniej
stronności (a więc instynktu samozachowawczego - skąd zresztą w maszynie instynkt? - i woli)? A może, po prostu, nie ma ich, bo L. mu nie zaprogramował? Choć wiemy wszak, że przeszedł oczekiwania swego twórcy?/
akuszera?
A z drugiej strony... bronić się nie broni, ale potrafi się... śmiać. No i twierdzi, że nie zrobi krzywdy: czyli mógłby? Lecz skoro nawet w samoobronie nie zabija, to czego się Lymphater boi? Że docelowo jednak mózgi galaretyczne
muchozolu na
insekciej luckości użyją (tylko czemu miałyby z czasem zmienić zdanie, skoro nie uczą się, wiedzą
a'priori)? Że przerosną, czego nie zniesie Ohydków ego? I jakie jest to
drugie rozwiązanie?
jelly Honnest Annie do kompletu do galaret-GOLEMa?
No i po co nadumysł człeku kazania głosi? Calder też kiepsko na tym wyszedł, choć się tylko anonimowo nagrał...
W każdym razie unosi się nad tym duch stapledonowy (z jego "Dziwnym Johnem") i Osobliwość vinge'owska (nim ją Vinge - bawiąc się w
oczywiste oczywistości - obdumał)...