Czy tak na prawde paradoks? W tej dyskusji, wczesniej Maziek doprecyzowal pojecia etyki i dobra. Wynika z tego, ze rzeczy te reguluja stosunki miedzy ludzmi i pozwalaja oceniac postawy i dzialania na tym polu.
Wyobrazmy wiec sobie, ze w spoleczenstwie kazdy kieruje sie odrebna etyka, a poniewaz dobro i zlo sa wzgledne, nikogo nie mozna oceniac ani karac za to co robi. Zlodzieje maja wiec swoja etyke, mordercy swoja, gwalciciele, altruisci, etc. Kazdy zas postepuje absolutnie zgodnie ze swoja etyka i wszelkie krzywdy wyrzadzane innym pozostaja bezkarne, no bo w koncu nikt nie robi nic "zlego" ani nieetycznego. Jak wygladalo by zycie w takim spoleczenstwie? Horror. Jak mogloby powstac jakiekolwiek prawo? Nie moglo by.
W zwiazku z tym dazenie czlowieka do moralnego kategoryzowania, jak Q raczyl to okreslic, jest naturalnym i rzeklbym niezbednym mechanizmem ewolucyjnym. W obrebie jednego spoleczenstwa musi obowiazywac jedna etyka i wszyscy musza byc jej podporzadkowani, przynajmniej w kwestiach najistotniejszych, ktore dotykaja znaczna czesc grupy. Oczywiscie moga byc pewne pola neutralne, wyjete niejako spod etyki.
Mysle, ze wprowadzanie w spoleczenstwa "ducha rozlamu" Gramsciego jest wlasnie proba mieszania sprzecznych ze soba etyk i prowadzi do paroksyzmow i paradoksow czy absurdow.