W końcu wpadł nowy Blady - z grubsza zgadzam się z tym co napisał Nex.
Film robi dźwięk/muzyka i zdjęcia = klimat. To zachowane.
Jak już w innym wątku ktoś zauważył - Joi faktycznie przypomina Halucynę (moja halucynacja pewnie po tym, że nie tak dawno oglądałam serialik o Tichym - przez wzmiankę o Joi - pętlę się;)...ale wg mnie najnudniejsze, najsłabsze w filmie są gadki wstawiane przez Wallace (brakowało mu do pary Gromita;) - nadęty właściciel świata - porażka.
Za to pies pijący whisky? Hm...)
Maszyna do czytania wspomnień...tja.
Trochę za mało Deckarda i rozmyta końcówka - jakby film miał potrwać jeszcze z pół godziny...ale to chyba faktycznie drzwi do kolejnej odsłony - Revolution 2079 - to może być niestrawne.
Można się przyrzepić tu i ówdzie, ale po co? Całkiem znośne 163 minuty.
W końcu wpadł i do mnie. Z grubsza zgadzam się z tym co napisała Ola i Nex.
A teraz z cieńsza.
Obrazki ładne, faktycznie, "robią film", ale na mój gust przydługie przez co film "się ciągnie". Rozumiem budowanie nastroju, gadek i akcji za wiele nie ma, ale sceny mogłyby być krótsze, a film z powodzeniem, zachowując klimat mógł mieć 2 godzinki. Może z niewielką górką. Tymczasem leci ta kropla i leci już widzę, że się rozpryśnie ale ona jeszcze leci..., albo ten "grawitolot" leci, leci i leci, sceny w kinie- rzędy krzeseł stoją, stoją, stoją; a Pan Młody gada gada gada (a skąd tu Pan Młody?)... dobra tam - deczko przeciągnięty w budowaniu nastroju.
Z innej beczki - podstawowe skojarzenie co sam się zdziwiłem - z kodem Leonarda da Vł.
Czyli Brownem De.
Tam też szukali świętego dziecka, a może nawet świętej rodziny, też zakon tajemnicy, też przewrót w tle, na bazie tego "cudu". Czyli zmierzając w kierunku fabuły - o co w tym chodzi?
Nie wiem.
Są replikanci starsi, nowsi. Z jakiegoś powodu spora część systemu używa olbrzymich środków by likwidować starszych, łagodnych, pracowitych etc. Podany powód,
by prawdziwi ludzie się lepiej czuli jakoś do mnie nie przemówił. Zwłaszcza, że prawdziwych ludzi w filmie jak na lekarstwo. I jak się okazuje z obsesją na punkcie rozmnażania, bo to jedyna różnica wyróżniająca tych prawdziwków.
Zatem zalążek intrygi pachnie mi absurdem. Przy okazji, są szerokie kadry, panorama na LA i okolice (napisy cyrylicą na fermie replikanta, to moze dlatego?) - zero ludzi, a podobno przeludnienie?
Takoż komunikacyjnie - nikt poza policją i służbami się nie przemieszcza. Tak "puste" drogi widziałem w filmach PRL z lat 60-tych. Na prowincji.
Trzymając się wątku komunikacyjnego - pojazd ekstraklasa, bezdźwiękowy, płynnie się poruszający, jak mucha zwrotny, stający w miejscu na "pstryk", pionowowzlot; napęd nieustalony - stąd może prawem kontrastu zwróciły uwagę poczciwe wycieraczki na szybie... szast, prast, rozganiające krople deszczu, jak w tych filmach noir z lat 60-tych.
Tym tropem drążąc, kaloryfery, też się nie zmieniły - żeberkowe.
Ba w końcu to raptem za 30 lat
Wirtualna partnerka - potwierdzam, czysta Halucyna z tej niemieckiej ekranizacji Tichego.
W sumie najbardziej z pomysłów na "zaniedługo" podeszły spersonalizowane holograficzne reklamy, które gadają z potencjalnym klientem. No, ale u Dicka już było nawet gadające piwo, także reżyser...wywiązał się.
Sumując, bredzikowo, ale dobrze się ogląda. Jako kryminał.
Akurat główny aktor mi podszedł - miał coś z bohaterów Chandlera. Z Bogarta?
Panie mniej, może poza jedną
Ten nadczłowiek, rzeczywiście porażka - połączenie miernego kaznodziei z Kubą rozpruwaczem.
tyle.