Natomiast ja wychodzę z założenia, że życie jest krótkie, a musi mi jeszcze zostać troche czasu na inne zajęcia (np. picie) więc...
Martwisz mnie
Ja mam spora przyjemnosc z doznan wizualnych i nie musza one byc zawsze brzemienne w tresc informacyjna. Moge wiec rozpatrywac film i czerpac z niego przyjemnosc na kilku poziomach odrebnie, nie musze go oceniac i ogarniac jako calosc. Ale i odwrotnie: Jesli film niesie ze soba jakas wartosciowa tresc, ale jest nedzny pod wzgledem zrobienia i gry, to dla mnie odpada. Od tego sa ksiazki. Dlatego stare kino mnie nie kreci, poza nielicznymi wyjatkami. Juz bardziej mi sie podobaja nowoczesne impresje na temat starego kina, np:
The Fall
Hugo
Albo kolejny przyklad: Tinker Taylor Soldier Spy. Film pokryty patyna. Nawet rezyser twierdzil, ze jego celem przy zdjeciach bylo pokazanie kolorami zapachu starych, londynskich biur. Pomijajac inne kwestie, swietna gra. Byla tam scena przy stole, dosc dluga, zagrana prawie wylacznie mimika, spojrzeniami i minimalnymi gestami.
Sprecyzuj co to jest "wartosc artystyczna". Budzynski kiedys powiedzial, ze sztuka jest robieniem dziury w swiadomosci. Rozumiem to tak, ze dzielo artystyczne trafia do czlowieka z pominieciem swiadomej analizy i precyzyjnej informacji. Czyli np. sluchamy muzyki, bez slow, a zaczynamy odczuwac emocje typu smutek, radosc, zaniepokojenie, uniesienie, ekscytacje etc. Albo ogladamy obraz i jest podobnie, albo gdzies, gleboko, katem swiadomosci zaczynamy sobie cos niewyraznego przypominac, albo robi nam sie przyjemnie lub nieprzyjemnie. A wszystko to, bez udzialu swiadomosci i informacji jako takiej. Troche jakby bypass od zmyslow do podswiadomosci. W tych kategoriach rozpatrujac filmy, niewiele ich mozna by wymienic. Na szybko przychodzi mi do glowy tylko Eraserhead Lyncha. A jakby chciec miec i tresc, i artyzm, to juz calkiem trudno, choc pare Kolskich, Blady, The Fountain, Pans' Labirynth mozna by w mym mniemaniu wymienic.