Miała wielki
wpływ.
Co do meritum (to jest tego wywiadu we Wprost), ciśnie się na usta kilka pytań. Głównie z powodu braku dociekliwości dziennikarzy. W końcu podstawowa zasada przy docieraniu do prawdy to jest „jak się powie A, to trzeba powiedzieć B...”
Na początek informacja ogólna. Rozmówca, pilot byłego 36spl najwidoczniej nie wierzy w farmazony Macierewicza. W żadnym miejscu zapodanego tekstu nie ma niczego, co pozwalałoby sądzić, że tak czyni. Odnosi się do faktów takich jak stenogram rozmów i nie podważa ich.
A teraz co do wypowiedzi.
Magdalena Rigamonti, Piotr Śmiłowicz: Która teza z raportu Millera jest nieprawdziwa?
Pułkownik: Tam wiele tez jest nieprawdziwych. Choćby stwierdzenie, że piloci byli źle wyszkoleni. Według mojej opinii piloci w 36 Pułku byli bardzo dobrze wyszkoleni.
Po pierwsze pułkownik jest tu sędzią we własnej sprawie (odnośnie szkolenia - patrz raport), więc nie musi być obiektywny. Po drugie raport przedstawia dokumenty. Teza, z którą nie zgadza się pułkownik, jest tylko pochodną dokumentów. Chcąc obalić taką tezę trzeba po prostu wykazać fałszywość dokumentów. Samo „a ja się nie zgadzam” to miałki argument, szczególnie biorąc pod uwagę to „umoczenie”. Pułkownik podaje zamiast tego taki argument:
Arek (kpt. Protasiuk - przyp. red) lądował w Smoleńsku wielokrotnie, w tym trzy dni przed katastrofą, 7 kwietnia, na prawym fotelu. Ja siedziałem na lewym.
Co ma piernik do wiatraka? Gdzie zmysł dziennikarzy, którzy wiedząc minimum o sprawie powinni zapytać „ale panie pułkowniku, dokumenty przytoczone przez raport pokazują, że w 36spl nie było prawidłowego szkolenia, było za to fałszowanie dokumentacji na zasadzie ręka rękę myje. Czy ma pan jakieś przesłaniki, że przytoczone dokumenty są nieprawdziwe? Panie pułkowniku, dlaczego wbrew instrukcji ci dobrze wyszkolenie piloci podchodzili na automacie ciągu? Dlaczego nie odeszli natychmiast, kiedy obroty silników na skutek tego zbyt długo były poniżej minimum? A dlaczego źle wpisali współrzędne do GPS? Dlaczego lądowali poza osią pasa? Dlaczego nie potrafili prawidłowo obsłużyć TAWSu?”
Kolejna teza, z którą się nie zgadzam jest to, że Arek przestawił sobie ciśnienie z aktualnego panującego na lotnisku na standard, na ciśnienie 1013.
(Dziennikarz): Ale to jest fakt. Dane z wysokościomierza zapisały się na czarnej skrzynce i widać, że jest przestawione ciśnienie.
Tak, jest przestawione ciśnienie, ale moim zdaniem to nie tak, że ktoś chciał wyłączyć EGWPS (system ostrzegający pilotów o zbliżaniu się ziemi – przyp. red), bo do EGWPS mamy drugi przycisk, który można nacisnąć i nie ma głosu. Moim zdaniem mogło chodzić o to, że wysokościomierz był w stopach, a Arek być może chciał go przełączyć w metry.
Pomylił przyciski?
To jest tylko moja hipoteza. Przyciski są oddalone od siebie o cztery, pięć centymetrów - ale są takie same, identyczne. Dla pilota informacja o tym, na jakiej jest wysokości jest podstawowa. Ale kiedy się przerzuci na standard, to nie ma żadnej informacji dotyczącej wysokości.
Jest fakt, więc jednak Protasiuk przestawił. Tego rozumiem nie kwestionuje. Podaje inną przyczynę. Pomijam, że przeczy to słowom o dobrym wyszkoleniu (tak czy tak). Jednak rozważmy czy to brzmi sensownie. Protasiuk miał informację o wysokości podawaną na bieżąco przez nawigatora. Nawigator, nieprawidłowo (znów: wyszkolenie) podawał ją z radiowysokościomierza. Dowódca nie nakazał w żadnej chwili przejścia na wysokościomierz barometryczny. Pytanie więc, czy teza ma sens, skoro w krytycznych momentach lotu nie ma śladu, że wysokościomierz barometryczny do czegokolwiek był używany (poza tym, że stanowi odniesienie dla TAWS). Przecież obojętnie, czy Protasiuk spoglądałby na wysokościomierz barometryczny ustawiony na próg pasa, czy na ciśnienie przelotowe – natychmiast wyłapałby różnicę z tym, co podawał nawigator. I chyba, skoro „dla pilota informacja o tym, na jakiej jest wysokości jest podstawowa” - natychmiast by zareagował? Jednak dociekliwość dziennikarska, której zaczątkiem było „ale to jest fakt...” gdzieś dziwnie uleciała.
Jak odsłuchałem głosy załogi pierwszy raz, to byłem bardzo przygnębiony (odnośnie winy załogi – przyp. ja), ale później w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. Sehna znaleziono dużo nowych informacji. Najważniejszą informacją jest to, że dowódca załogi powiedział "odchodzimy", a jak dowódca powie "odchodzimy” to jest to święte.
Słowa te padaja już w pierwszym opublikowanym stenogramie, tu IES niczego nie wniósł.
Jak dowódca powie "odchodzimy” to jest to święte. A oni nie odeszli. Uważam, że musiało się zdarzyć coś tak niesamowicie ekstremalnego, że do tego nie doszło. Albo nastąpiła usterka techniczna samolotu. Nie odeszli. To jest zagadka, która nie daje mi spać. Nie odeszli...
(Dziennikarz)Ktoś im nie pozwolił odejść, sprawił, że to się nie udało?
Nie wiem. Po prostu uważam, że musiało się zdarzyć coś tak niesamowicie ekstremalnego, że do tego nie doszło. Albo nastąpiła usterka techniczna samolotu.
A jaka to mogła być usterka?
Nie wiem. Zablokowanie sterów samolotu, nie wiem. Mogło być pewnie wiele różnych sytuacji. Lotnictwo ma niestety to do siebie, że uczy się dopiero po błędach.
Punkt za niedoszukiwanie się ingerencji kosmitów. Jednak rozłóżmy to na czynniki pierwsze. Padło „odchodzimy” (bardzo źle nagrane) - ale czy to była komenda? Kapitan wydaje komendę odchodzimy – zadania załogi zmieniają się w tym momencie ale najważniejszym człowiekiem jest ten, który aktualnie dzierży stery – czyli on sam w tym wypadku. Jak rozumieć, zakładając, że istotnie wydał komendę, całkowity brak reakcji (jego własnej) przez 10 sekund, w czasie których nawigator monotonnie odczytuje wysokość (od tego momentu co 10 metrów – dziewięćdziesiat, osiemdziesiąt, siedemdziesiąt, sześćdziesiąt, pięćdziesiąt, czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia – wystarczy przeczytać liczebniki które wypisałem po kolei aby zdać sobie sprawę, ile czasu upłynęło od domniemanej komendy, do chwili, kiedy padło „dwadzieścia” a Protasiuk rozpoczął odejście). „Zdarzyło się coś niesamowicie ekstremalnego” - i kapitan nie wykazuje najmniejszej reakcji przez 10 sekund? W stenogramie jest zapis słów, które padły, kiedy faktycznie „zdarzyło się coś ekstremalnego” - to jest, kiedy samolot uderzył w drzewo. Trudno się nie zorientować po padających słowach, że wówczas rzeczywiście „działo się coś ekstremalnego”. Tu jednak cisza. Załóżmy te zablokowane stery – kapitan spada na ziemię (czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia...), ma zablokowane stery i nic? Żadnego „stery są zablokowane” czy „pomóż mi” - czy cokolwiek? Pomijam, że nie ma najmniejszego śladu, aby stery były zablokowane – ani w zapisie parametrów lotu, ani we wraku. Samolot był sprawny do końca. Wystarczy otworzyć sobie załączniki do raportu i widać tam, że przez cały czas podchodzenia do lądowania kapitn manewrował sterami, krzywe odwzorowujące położenie sterów zmieniają się. Także po tym, kiedy wreszcie ściągnął gwałtownie wolant na siebie i natychmiast go oddał, i także wtedy, kiedy próbował przeciwstawić się narastającemu obrotowi. Czyli – do końca.