Poduszki miały też taką wadę, że mimo wszystko lądowanie było w miejscu przygodnym, mimo jego starannego wyboru. Potencjalnie mogła ta poduszka wpaść w dziurę na tyle dużą, żeby już tam utknęła na zawsze. Na temat ich rosnącej (wraz z rozmiarem) nieefektywności przyznam nie czytałem nigdy, ale na czuja to jest oczywiste, że jej powierzchnia (a więc masa powłoki) rośnie w kwadracie, a objętość (a więc masa ładunku pirotechnicznego) w sześcianie przy powiększaniu rozmiarów liniowych ładunku. Trochę to jest bardziej skomplikowane, bo "powłoka" tak na prawdę jest składana z "kulek" poszczególnych poduszek, ale średnio na jeża powinno się zgadzać.
Co do cięcia sznurków. Nie wątpię, że rzecz jest przemyślana, a pirotechniczna separacja starsza od pierwszego lotu Gagarina. Wszak wszystkie starty wahadłowców udały się, gdyż w odpowiednim momencie pirotechnicznie zerwano sążniste śruby, jakimi każdy z nich był na amen przyśrubowany do stanowiska startowego. Zresztą w tej misji wielokrotnie będą się odstrzeliwałyjakieś eksplozywne bolce i nity. Trochę mnie tylko niepokoi w duchu widok łazika, który ciągnie za sobą skorupę dźwigu na sznurku, jak owad nie mogący się pozbyć wylinki... Prawie się udało - jak zginąć na wojnie w ostatni dzień. Sam wiesz, że o awariach przeważnie decydują głupoty.
A bardziej się martwię samym opuszczeniem - ale nie tym o czym mówisz, czyli wysnuwaniem sznurków ze szpulek, tylko czy byli w stanie dobrze przetestować układ mechaniczny - wahadło podwieszone pod wahadłem - w tych odmiennych warunkach ciążenia i ciśnienia, w jakich ma to pewnie zadziałać. Jest to innymi słowy
wahadło podwójne, które porusza się niekiedy chaotycznie - i to mnie martwi...