Ale wbicia flagi też jakoś nie można sprzedać. A przynajmniej ocena jest taka, że próba sprzedaży byłaby nieudana, więc nawet nie warto próbować.
Byłaby nieudana (to nie moja ocena tylko amerykańskich polityków[tzn. moja też, ale ich przede wszystkim]) bo brakuje argumentów.
Zaraz. Mówimy o sprzedaży a'la Kurski (czyli zastanawianiu się co kupi, a czego nie kupi tzw.
Ciemny Lud) i myśleniu w perspektywie "byle do przyszłych wyborów", czy o jakiejś sensowniejszej skali?
(Bo kierowanie się krótkoterminowym zyskiem przystoi raczej dzieciom, które
odwlekać satysfakcji nie umieją.)
Ola co najwyżej mogłaby dla mnie być (albo nie być) gazelą, ale nigdy wielbłądem, Q!!!
O! to rozumiem

. Jest jednak miedzy nami jakaś podstawowa płaszczyzna porozumienia

.
Ja tu raczej widzę syndrom „Kill (or at least fight) the messenger”.
Jak to przeczytałem to od razu
votum separatum prof. Messengera sobie wspomniałem

.
To ty albo Ola, albo kto chce i czuje się na siłach, niech powie jakich to argumentów mieliby użyć entuzjaści eksploracji załogowej. Argumentów, a nie zaklęć.
Żadnego błędnego koła tu nie ma.
Eksploracja załogowa ma (ewentualne) [czy też raczej miewa] uzasadnienie polityczne, a nie naukowe, bo każde zadanie naukowe można wykonać technikami bezzałogowymi pięć razy taniej.
Jeśli nie każde, to bardzo proszę o konkretny opis misji, której nie da się wykonać robotami.
A z każdym rokiem i dekadą potencjał eksploracji bezzałogowej rośnie.
Tyle, że uzasadnienia politycznego aktualnie (w odróżnieniu od lat sześćdziesiątych) nie ma, więc i decyzji nie ma.
Chyba, że ktoś uważa, że gdyby „zły Obama” ujrzał swoją pomyłkę i wygłosił płomienne przemówienie do Kongresu, to Kongres by się złamał i dał kasę.
Widzisz. Patrzysz na sprawę z punktu widzenia badań, polityki kadencyjnej, a jakoś nie pomyślałeś o skali cywilizacyjnej. Ludzkość do niedawna rozwijała się wkraczając na nowe obszary, ma w naturze instynkt poznawania nieznanego, pchania się na nowe obszary, dokonywania podbojów. Jak wiadomo zwierzęta zamknięte w klatce kapcanieją, lub zaczynają się zagryzać (ew. bywa jeszcze, że - co nawet dla nich przyjemne - popadają w promiskuityzm

), można mieć obawy, że to samo spotka (ba, już zaczęło spotykać) ludzkość, zamkniętą w klatce pola grawitacyjnego ojczystej planety. Jakie widzisz rozwiażanie tego problemu?
Do tego dochodzi wspominana "sprawa asteroidu" (bo na kłopotanie się tym, ze kiedyś Słoneczko się nam rozrośnie trochę za wcześnie jednak).
Zresztą... Odsyłałem Cię - daawno temu - do argumentacji Carla Sagana. Może zechcesz się do niej jakoś odnieść?