Tyle lat się nie okazało (ba, nawet nie pojawiły się najlżejsze przesłanki, by miało się okazać), więc skąd ta nadzieja?
A bo ja wiem? Świadectw różnego rodzaju zjawisk paranormalnych jest od groma. Z reguły są odrzucane i negowane przez naukę. Z dwóch powodów: po pierwsze, ponieważ „coś takiego nie może się wydarzyć, bo nie może i już”. Czyli są sprzeczne z istniejącymi teoriami. Cóż, nauka nie stoi w miejscu, i to, co dziś wydaje się niemożliwym lub nadprzyrodzonym, jutro może uzyskać racjonalne wyjaśnienie. Tak, jak było niegdyś ze spadającymi z nieba kamieniami.
Po drugie, owe zjawiska nie nadają się do badań tradycyjnymi, „laboratoryjnymi” metodami. Są zbyt unikatowe, zachodzą sporadycznie, a więc nie spełniają kryteriów powtarzalności i odtwarzalności. Tzn. kryteriów, na których z znacznym stopniu oparta jest współczesna metoda naukowa.
„Duchy nigdy nie chciały stać spokojnie, by jakiś niedowiarek mógł je zbadać – znikały. Zawsze wtedy, kiedy w zamku pojawiał się naukowiec z kamerami i magnetofonami, upiory wydawały się być na urlopie”, jak to słusznie ujął Sheckley. Marginesem, a czy nie dokładnie tak samo jest z funkcją falową cząstki, która w obecności obserwatora ulega redukcji, odpada, jak ogon jaszczurce? Magia? Czary-mary?

Zjawisko, którego nie da się odtworzyć w laboratorium, i to w dowolnym miejscu i dowolnym czasie, nie stanowi przedmiotu zainteresowania nauki. Ale czy z tego wynika, że takie zjawisko w ogóle nie istnieje?
Ostrożnie przypuszczam, że pewna część zjawisk, które potocznie nazywamy nadnaturalnymi, może stanowić osobną klasę, że tak powiem, zasadniczo „nieodtwarzalnych” zjawisk fizycznych...
Akurat tym bym się najmniej przejmował... Jak wiadomo istnieją niejakie powody by sądzić, że przyczynowość może załamywać się na poziomie kwantowym...
A co, nasz Łysy Księżyc znajduje się na poziomie kwantowym? Zdaje się, trochę przerósł ten poziom?
