Przy okazji, a propos Titanica. Co Państwo sądzicie o następującym, nieco retorycznym, pytaniu: czy po zderzeniu z górą lodową istniała teoretyczna możliwość uczynić cokolwiek, co pozwoliłoby okrętowi zachować pływalność i nie pójść na dno?
Od strony technicznej „Titanic” był bardzo nowatorski. Cały kadłub został podzielony na 16 oddzielnych sekcji z w pełni automatycznym systemem zamykania grodzi wodoszczelnych. Przestawienie jednego przełącznika na mostku kapitańskim lub w maszynowni zamykało lub otwierało 16 wodoszczelnych drzwi zabezpieczających statek przed zalaniem. Identyczne rozwiązanie zastosowano na „Olympicu” i „Giganticu”. System grodzi wodoszczelnych pozwalał na utrzymanie statku na powierzchni nawet przy zalaniu czterech dziobowych, czterech rufowych lub dowolnych dwóch sekcji jednocześnie.https://pl.wikipedia.org/wiki/RMS_TitanicNasuwa się np. taki, najprawdopodobniej głupi, pomysł. W dużym skrócie: jak wiadomo, uszkodzeniu uległy pięć sekcji od strony dziobu. W rezultacie powstało znaczne przechylenie statku w tę samą stronę, woda zaczęła przelewać się przez niewystarczająco wysokie grodzie wodoszczelne, zalewając kolejne sekcje jedną po drugiej. I to już koniec, od chwili gdy woda przedostała się do szóstego przedziału, zatonięcie stało się nieuniknione.
A co, gdyby tak na samym początku otworzyć kingstony i zalać wodą jeden lub dwa przedziały od strony rufy? Tzn. w pewnym stopniu zrównoważyć przechył w stronę dziobu?
Czy wystarczyłoby wówczas zapasu pływalności okrętu?
W zwykłych warunkach, przy wysokiej fali, na pewno nic by z tego nie wyszło. Ale biorąc pod uwagę anomalnie cichą pogodę, zupełny brak fal i wiatru tamtej kwietniowej nocy na Atlantyku - kto wie...