Chociaż mam wrażenie, że owa refleksja o statystyce śmierci, przewija się w kilku miejscach u Lema - przypomniałam sobie jedno...a właściwie: jedną nieludzką minutę...bo utkwiła...proszszbarr:
(wklepuję;)):
Jednemu człowiekowi można współczuć, ewentualnie czterem, ale ośmiuset tysiącom nikt nie da rady. Liczby, jakimi posługujemy się w takich okolicznościach, to chytrze wymyślone protezy, to kij, którym ślepiec, idąc, stuka po chodniku, żeby nie wpaść na mur, ale przecież nikt nie powie, że on tym kijem widzi całe bogactwo świata, nawet w tym jego malutkim skrawku jednej ulicy.
(...)
Skoro ludzkość liczy niemal pięć miliardów, zrozumiałe, że w każdej minucie umierają tysiące - to nie może być żadną rewelacją. Tu wszakże uderzamy w liczby jak w mur nierozciągliwością naszego pojmowania. Łatwo to poznać, boż słowa "naraz umiera dziewiętnaście tysięcy osób" nie mają ani na włos większej wagi przeżyciowej niż wiadomość, że umiera ich dziewięć tysięcy. Niechby i milion, niechby dziesięć milionów. Reakcją, zawsze taką samą, może być tylko nieco przelęknione i niewyraźne zatroskane "Ach". Znajdujemy się już wśród pustki wyrażeń abstrakcyjnych, które coś oznaczają, ale tego oznaczenia nie można doznać, odczuć, przeżyć, jak zawału wuja. Wiadomość o tym zawale wywoła większe wrażenie.
Trudno się nie zgodzić. Właściwie trzeba by przytoczyć całość:)
P.S. A Meber ostatnio nadużywa podpuszczek - bedzie jak z owcami i wilkiem: nikt nie pomoże;)