Q, nie sądzę, aby brak wyjaśnienia w języku fizykalnym, odwoływanie się do modeli psychologii poznawczej, a nie do neurofizjologii, było równoważne traktowaniu umysłu jako "czarnej skrzynki" i magicznemu myśleniu. Równie dobrze można by się domagać (dla potwierdzenia nieszamańskiego charakter ich wiedzy) od fizyków klasycznych w czasach świetności teorii Newtona wyjaśnienia prawa grawitacji- jak to jest, że działa tak, jak opisuje wzór. Nasza wiedza w całości to taki właśnie szamanizm, tyle tylko, że piętrowy i kiedy spodziewamy się, że piętro badane jest którymś z wyższych, zapytujemy o podstawy- podstawy o pewnym spodziewanym przez nas charakterze. Rozumiem, że nauki przyrodnicze ze swymi licznymi osiągnięciami są bardzo przekonujące, także do pewnego obrazu świata i człowieka (i słusznie). Cóż z tego, skoro można budować modele pewnych zjawisk, takich jak ludzkie zachowanie, posługując się odmiennym od języka biologii czy fizyki językiem psychologii (poznawczej na przykład), budując również piętrowe konstrukcje wyjaśniające. Oczywiście nie są one równie eleganckie, co wyjaśnienia w fizyce na przykład, ale też fizykalnie wytłumaczyć np. błędy poznawcze opisywane prze Kahnemana w "Pułapkach myślenia"- kto spróbuje?
Oczywiście, większość coachów czy psychoterapeutów nie zbuduje sobie usystematyzowanego obrazu przedmiotu, którym się zajmują. Nie będą w tym więcej podobni szamanom od wielu lekarzy, informatyków, mechaników- całego mnóstwa praktyków. Problem zresztą nawet tak bardzo nie dotyczy coachingu (rozumianego tak, jak to zaraz przedstawię), bo ten jest tylko narzędziem (stymulatorem?), z którego klient korzysta tak, jak potrafi. Ja nie mogę nic zasugerować czy doradzić, jako coach, swojemu coachee, nie pracuje z jego psychiką(!; od tego trzeba było może zacząć) i nie prowadzę procesu w kierunku wyznaczonym przez siebie, ale pomagam utrzymać kierunek na cel klienta. To naprawdę nie ma ambicji bycia niczym więcej ponad inteligentną, przyjacielską rozmowę skupioną na potrzebach rozmówcy (znowu: to on sam dochodzi do odpowiedzi na pytanie: czego potrzebuję?), które ma on zaspokoić własnym wysiłkiem (ewentualne wyjaśnienia buduje on zasadniczo samodzielnie, stymulowany jedynie pytaniami). Tak rozumiany coaching to nie zestaw rytuałów o spodziewanych skutkach, ale wielka improwizacja, w której muszę być gotów iść za klientem- bo to on, jak zakładam, znajdzie rozwiązania. Jest to może zestaw zasad, ale raczej jako pewien etos, niż przepis na określone efekty.
Liv, dobre zwyczaje i etyka coacha wykluczają układ myśliwy-jeleń. Nie mam już dziś siły rozwodzić się na ten temat i kontrargumentować. Może ograniczę się do tego, że coach robi pierwszą sesję nieodpłatnie, sprawdza klienta, czy w ogóle nadaje się on do coachingowej współpracy, jeśli już wcześniej wielokrotnie korzystał z takich usług, to mu odmawia, przeprowadza tylko kilka sesji i ideałem jest, żeby klient do niego nie wracał po zakończeniu procesu. Samodzielność klienta jest wartością, do której się przywiązuję wagę i nie można w nadziei zysku uzależniać go od coachingu. Nawet jeśli jeleń na starcie, na końcu już ma nim już nie być.