Skończyłem
Obłok Magellana.
Uważam że pięć ostatnich rozdziałów bardzo wydatnie rekompensuje trud przebrnięcia przez wcześniejsze, miejscami nieco nudnawe rozwinięcie książki. Jest to, swoją drogą, nieco zaskakujące, że akcja jest tak właśnie wyważona. Finał powieści jest opisany - jeśli wziąć pod uwagę normę narracyjną wypracowaną w pierwszych trzech czwartych książki - jak streszczenie. A szkoda, miejscami, dzieją się bowiem rzeczy bardzo interesujące.
Znalezienie dwóch nowych planet, nawiązanie kontaktu (czy też może raczej można by powiedzieć - dokonanie interakcji) z obcą cywilizacją... Rzeczy te, jak mniemam, Lem umyślnie umieścił poza nawiasem, zmarginalizował nieco, można jedynie przypuszczać dlaczego. Być może tematyka kontaktu i eksploracji samych w sobie nie była dla niego tak ważna jak opis społecznych nastrojów na statku kosmicznym.
Mnie osobiście bardzo podobał się ostatni rozdział - tytułowy
Obłok Magellana, w którym przygody Zorina i Stefana przypominały nieco klaustrofobiczno-pirksowskie zajścia z
Terminusa czy innych dziejów słynnego pilota P; Lem miał także interesujący pomysł na wydarzenia, jakie spotkały budowniczych 'międzygalaktycznej stacji'. (Czy to notabene nie dziwne, budować stację na czymś tak niestabilnym, jak jakaś pożal się Boże asteroidka? Rzekomo wyliczono, iż jest ona bezpiecznym miejscem, tymczasem nie minęły dwa tygodnie a dostała taki prysznic meteorytowy, że skończyło się wiadomo jak. Oczywiście - był to strumień spoza systemu planetarnego, niemniej nie ulega wątpliwości że baza zbudowana na planecie (tym bardziej takiej posiadającej atmosferę, chroniącą przed meteorytami w dużym stopniu) byłaby odporniejsza).
Atak obcych na rakiety i śmierć Amety opisane były w bardzo przyjemny sposób i logicznie wytłumaczone. Lem jednak nieco uległ w tym miejscu tępionemu w późniejszym okresie przez siebie samego dążeniu do antropomorfizowania wszystkiego co się rusza i na drzewo nie ucieka. Łatwość, z jaką Gea nawiązuje zresztą potem kontakt z obcymi także jest wyrazem brutalnego hurraoptymizmu (vide
Głos Pana).
Niemniej pomysł na finał i zakończenie - mimo iż więcej w nim niedopowiedzień niż dopowiedzeń - jest interesujący i godny polecenia.
*
A teraz słowo podsumowania całej powieści.
Otóż książka bardzo mi się podoba, przynajmniej w dużej większości. Cenię ją za rozmach i odwagę z jaką zakreśla wizję podboju innych systemów planetarnych. Opis jest spójny, nie zanudza i broni się nawet po wielu latach od napisania powieści. Kto się zastanowi, ten rychło dojdzie do wniosku, że właściwie Amerykanie przez 50 lat od powstania
Obłoku Magellana nie zrobili jeszcze filmu, który by w dużej rozciągłości przypominał tę powieść. Jest to moim zdaniem dla rzeczonej powieści bardzo dobra rekomendacja. Choć z drugiej strony pomysł na grupkę logicznie myślących ludzi przemierzających kosmos podchwycono ...w "Star Trek"
niemniej - to jednak nie to samo. Uniwersum wg. Lema to nie startrekowski ogród zoologiczny wypełniony kosmitami jak przekwitnięty staw glonami, ale bezmierna odchłań doskonale czarnej, bezlitosnej i przemarzniętej pustki - w której rozwinięte cywilizacje są towarem tak rzadkim, jak cząsteczki pierwotnego helu. Owszem, jest tu miejsce na sporo optymizmu związanego z możnością dotarcia do innych planet (ba! później - galaktyk, dzięki wynalazczości Goobara) niemniej nawet najśmielsze plany są owocem raczej chłodnej analizy niż wybujałej fantazji.
Pojawiające się wątki polityczne, takie jak wszechobecność komunizmu etc. są mało dokuczliwe i w zasadzie nie odebrały mi przyjemności z lektury. Czasami wręcz przeciwnie.
Całościowy, rozpoczęty od dzieciństwa opis głównego bohatera ("Stefana") jest także zgrabnie wpleciony w całość i poniekąd uzasadniony. Cóż, nikt lepiej od Lema nie wiedział jak to jest być synem Lekarza a potem samemu nim zostać; do tego mechaneurystyczne i kosmologiczne zainteresowania Stefana uczyniły go idealnym alter ego Lema, który dzięki temu zabiegowi mógł bez reszty wcielić się głównego bohatera (stąd też niegłupio byłoby nazywać go może Stanisławem
). Zresztą, z tego co wiem, pomysł przedstawienia głównego bohatera zaczynając od jego dzieciństwa pojawił sie już w
Szpitalu Przemienienia, z tym że Lem potem z tego zrezygnował.
Żadna inna powieść SF nie wprowadza tak rozległego opisu załogi statku kosmicznego, choć, jak mówiliśmy wcześniej - zasadność tego zabiegu może być podważona. Od postaci pełniących rolę kluczowe - jak Ameta czy Ter Akonian, po postaci wymienione raz i nie pełniące absolutnie żadnej roli (jak Teupane), przez takie potrzebne nie-za-bardzo (jak Mila Grotian, Kanops etc.) - mamy tu istny teatr postaci, które co za tym idzie zostały opisane dosyć powierzchownie. Jedno co pewne - ma się dzięki temu uczucie, że rzeczywiście Gea stanowiła dosyć rozległą i wewnętrznie zróznicowaną społeczność.
Cała powieść pozostawia miłe uczucie, że uczestniczyło się w prawdziwej międzygwiezdnej wyprawie, i chyba choćby dlatego warto ją przeczytać. Niech więc wszyscy, których odrzucają nudnawe fragmenty książki, wiedzą, że warto się przemóc.
Pozdrawiam
Terminus