A tak, nawiasem: broń ręczna (czy ogólniej – siła) nieźle nadaje się do rozstrzygania dowolnych sporów, w tym intelektualnych
Może i tak, acz - z przyczyn estetycznych powiedzmy (widać od tematu elegancji rozwiązań nie uciekniemy ) - wolałbym abyśmy się takimi argumentami nie posługiwali .
Przyrzekam to i przysięgam
Dobra, tylko, że to składanie się strun z matematyki to jednak metafora...
Nie jestem pewien, że to tylko metafora. O ile zrozumiałem, idea strunówki polega, między innymi, na tym, że to, co my uważamy za cząstki materii, naprawdę materią nie jest. To co subiektywnie odbieramy jako materię lub energię, jest tylko wynikiem drgań obiektów w pewnym sensie niematerialnych, „matematycznych” – jednowymiarowych strun, dwuwymiarowych bran itd.
Nieco kojarzy się mi to ze snergowską
Jednolitą Teorią Czasoprzestrzeni, która postuluje czterowymiarowe „tworzywo czasoprzestrzenne” i materię, cząstki elementarne jako wypaczenia owego tworzywa. Strunówka, co prawda, jest nico bardziej skomplikowana – jedenaście wymiarów przeciw pięciu u Snerga. Ale zasady, o ile mogę sądzić, b. podobne.
...czy warto posługiwać się w naszych rozważaniach (jako czymś więcej niż jedną z traktowanych na stosownym luzie możliwości) konstrukcją teoretyczną, która - jako się rzekło - jest niedowiedziona (i nie wiadomo kiedy dowiedziona będzie)*
Czy warto posługiwać się? Może i nie warto. Z drugiej strony, a czy można wymienić choćby jedną naprawdę dowiedzioną teorię fizyczną? Taką, o której można rzec: „tak, ta wielokrotnie zweryfikowana teoria jest ostateczna, prawdziwa i pozostanie nieobalona in saecula saeculorum, amen? Moim zdaniem, nie.
Prof. Hawking chyba miał rację, gdy rzekł:
Postęp polega nie na zastąpieniu niewłaściwej teorii poprawną, ale na zastąpieniu niewłaściwej teorii inną niewłaściwą, lecz udoskonaloną. Której niepoprawność jest trudniejsza do udowodnienia. [tłum. moje – LA].Ładny obrazek. Wszakże... Co by nie gadać uzależnienie tego typu będzie pochłaniać więcej gotówki, niż uzależnienie od alkoholu Flaszka wódki kosztuje mniej niż Rafael .
A, niekoniecznie. Wystarczy reprodukcji
Sądzę, że jednak można - przez zabawę rozumiem traktowaną na luzie aktywność, która nie jest nastawiona na jakiś cel, stanowiąc cel sama w sobie. Przy czym - powtórzę - skłonny byłbym uznawać podział na pracę i na zabawę za b. umowny, a to dlatego, że trudno w sumie mówić o jakichkolwiek celach innych niż kompletnie subiektywne/arbitralne (w skrócie: pojęcie praca wiązane jest zwykle z zapewnianiem sobie podstaw bytowych, a przecież z punktu widzenia fizyki jest wszystko jedno /.../ czy ja skaczę, czy w grobie leżę).
Hm...brzmi przekonująco. W tym co dotyczy pracy i zabawy, zgadzam się z Tobą.
A co do fizyki... z punktu widzenia fizyki w ogóle wszystko wisi kalafiorem – praca i rozrywka, smutek i radość, miłość i nienawiść, życie i śmierć. Te kategorie nie należą do dziedziny fizyki. Czyli inaczej - uważam, że fenomen życia nie da się całkowicie sprowadzić do praw fizyki. Tutaj mógłbym powiedzieć po marksistowsku – fizyka jest bazą, a wyżej wymienione kategorie, atrybuty życia – nadbudową.
Bardziej ogólnie: dowolną całość zazwyczaj nie da się sprowadzić do sumy jej poszczególnych części. Prawie zawsze jest ona (całość) czymś większym. Czy można powiedzieć, że tomik poezji – to suma pewnej ilości włókien celulozy, farby drukarskiej i kawałku lederyny? Czy wspomniany już obraz Rafaela – to nic więcej niż płótno plus olej lniany plus szczypta pigmentu mineralnego? A przecież z punktu widzenia fizyki/chemii właśnie tak jest...
Reasumując, powiedziałbym: nad poziomem fizyki piętrzy się jeszcze co najmniej jedna „kondygnacja”. I nie widzę powodów, dlaczego tylko jedna? Prawdopodobnie hierarchia wszechświata przypomina drapacz chmur, w którym fizyka – fundamentem. A może fizyka to parter, a fundamentem – matematyka?
Zadałbym - zostawiając na boku dyskutowaną już sprawę nieostrości pojęcia "maszyna" - pytanie pomocnicze: w jakich warunkach fizycznych zbudować - Ziemi czy innych miejsc tego konkretnego Wszechświata, czy też jakiegokolwiek wszechświata o dowolnym (może nawet dobranym pod tę potrzebę) zestawie praw fizyki?
Oczywiście kłania się Ghostwheel Zelazny'ego:
http://forum.lem.pl/index.php?topic=138.msg40339#msg40339
I dukajowe inkluzje:
https://forum.lem.pl/index.php?topic=73.msg58812#msg58812
O innych wszechświatach lepiej przemilczę
Co zaś dotyczy naszego Universum, ostrożnie przypuszczam: gwiazdy, planety, mgławice gazowe i inne podobne układy nie nadają się jako „substrat”, nośnik dla czegoś w rodzaju supermózgu. Z powodów które już wymieniłem – są nieuporządkowane, zbyt wysoka entropia.
Można popatrzeć na tę sprawę z innej strony. Gdyby możliwość „wtchnienia” rozumu w prądy lub gazy rzeczywiście istniała, ewolucja, która, jak wiadomo,
wpełza w każdą niszę, prawdopodobnie skorzystałaby z niej.
Nie czekając przez miliardy lat, aż póki na powierzchni planety N przez czysty przypadek utworzy się skomplikowana molekuła DNA, matka-ewolucja urządziłaby samoorganizację materii. We wnętrzu każdej gwiazdy, w każdej chmurze zjonizowanego gazu, w każdym stawie, gdzie tylko istnieją
prądy morskie. Mając do dyspozycji znacznie więcej czasu, niż miało życie białkowe na Ziemi, owoce powszechnej ewolucji materii nieorganicznej już dawno rozwinęłiby się do stadium egzystencji rozumnej. A następnie, nawjązawszy kontakty pomiędzy sobą, lokalne "mózgi" prawdopodobnie połączyliby się w jedyny kosmiczny Supermózg, czy też Superkomputer.
Czy taki scenariusz niczego Ci nie przypomina? Można przecież ów Supermózg opatrzyć innym mianem...
Kiedy ja tego absolutnie nie traktuję w kategoriach ascezy i wyrzeczeń. Pytam po prostu jak można traktować serio - i to tak serio, by zajmowanie się ich poziomem za jakiś obowiązek uważać - wahnięcia poziomu pewnych substancji chemicznych?
...
Nie zgodziłbym się z Tobą, że są różne rodzaje szczęścia - u podstaw zawsze to samo - biochemia mózgu. Odmienne są tylko sposoby na ową biochemię wpływania.
No, słowa "obowjązek" użyłem w sensie przenośnym. Taki sobie trop retoryczny
. Może rodzaj hiperboly.
Co do biochemii i poziomu endorfinów – już pisałem o tym, nie uważam, że szczęście i ów poziom – to jedno i to samo. Owszem, uczucie radości „bazuje się” na mózgu, na układzie limbicznym i na endorfinach, ale jest czymś innym, zjawiskiem innego, wyższego rzędu. To nie chemia i nie fizyka. Tak samo jak wiersze Dantego bazują się na stronach papierowych i farbie drukarskiej, ale nimi bynajmniej nie są.
(Przy czym mam wrażenie, że przydałoby się nam jeszcze uzgodnienie definicji szczęścia, tak nawiasem.)
Nie dam rady. Chyba nikomu do dziś nie udało się zdefinować to pojęcie. Najwyżej mogę powołać się na sławetnego Emtadratę:
Czym jest bowiem szczęście? To proste jak drut. Szczęście jest to ugięcie, a więc ekstensor metaprzestrzeni, oddzielającej węzeł intencjonalnych kolineacyjnie odwzorowań od obiektu intencjonalnego, przy warunkach granicznych ustawionych omega - korelacją w alfa - wymiarowym, więc jasne, że niemetrycznym, kontinuum agregatów subsolowych, zwanych też supergrupami moimi, to jest Kerebrona.Rzeczywiście, proste i jasne...nieprawdaż?
Co do buddyjskiej obojętności, zgadzam się, zapewne wymaga jeszcze o wiele większego wysiłku. Bo taki stan jest przeciwny naturze człowieka.
Trudno tu nie spytać: czemu zgodność z naturą miałaby stanowić jakąkolwiek wartość? Przecież natura owa to produkt przypadkowej ewolucji.
Nie o „wartości zgodności z naturą” mi chodzi, Q, tylko o trudnościach, wynikających z działań skierowanych przeciwko naturze człeka. Spróbuję wyjasnić moją myśl na przykładzie.
Tak się jakoś ułożyło przypadkowo-ewolucyjnie, że zgodnie z naturą jesteśmy przyzwyczajeni do lekkostrawnego pożywienia. Toteż usiłowanie żywić się, wbrew naturze, trocinami drewnianymi, wymaga większego wysiłku podczas jedzenia i powoduje, hm, trudności z trawieniem
Zdaje się, że kompletną obojętnością, o której mówisz delektować się nie da, bo więcej wskazuje na to, że świadomość wtedy wygasa, niż, że trwa.
Więcej...mniej...na razie nic nie wiemy. Pożyjemy – zobaczymy. A nie zobaczymy – też nic strasznego. Nie będzie komu martwić się o utracie
A po co? może nie tyle dla uniknięcia udręki jak napisałeś (niejaki Nietzsche uznałby to za nastawienie właściwe niewolnikom ), ile po to by właśnie niewoli - tj. chodzenia w kieracie ewolucyjnych służb - uniknąć.
Może i tak jest. Obawiam się jednak, że wydostawszy się z jednego kierata, owe buddyści mogą sami siebie wpędzić do innego, może nawet gorszego. Zresztą Majtreja z nimi, to ich wybór. Ani mi się śni udzielać komukolwiek porad duchowych. Sam przecież nic nie wiem...