Dopisuję jeszcze, zanim znów zapomnę na parę lat, kilka tekstów Lema, które są przykładami, jakbym to nazwał, największego zbliżenia się do grafomaństwa w wykonaniu tego autora, jakie czytałem od dawna:)
W czym rzecz? Otóż, jeśli można mówić o negatywach tej książki, to (choć jak wiadomo, jest to jedna z moich ulubionych książek Lema) wymięnie bez wachania wiele pasusów, głównie w wykonaniu GODa -- choć często po prostu są to narracje -- w których LEM "popłynął" w popisy erudycji naukowej. Książka wygląda, jakby biła pisana z podręcznikami teorii gier, fizyki nuklearnej i kwantowej, i socjologii pod reką, ale widać, że autor bardzo odszedł od dydaktycznie czystego tonu jaki prezentował w "Astronautach", na początku swojej drogi, gdzie pojawiały się nawet wykresy/obrazki mające czytelnika wybronić przed nieporozumieniami.
Tutaj zaś, mamy na przykład:
- " Tu widły rozgałęziają się w silni."
No pięknie. Bez problemu jestem sobie w stanie wyobrazić, jak dwóch zblazowanych profesorów matematyki idzie na pyfko i rzucają sobie takie teksty. Ale wątpię, czy przeciętny czytelnik może dojść do tego, że (prawdopodobnie) chodzi o wykres przedstawiający rozgałęzienie, którego fragmenty bądź to przyrastają podobnie do (n!), bądź jest ich tak dużo, ile wynosi silnia jakiejść liczby. Wywnioskować tego z tekstu -- nie sposób.
-"Abstrakcyjnym modelem kosmomachii jest przestrzeń wielofazowa o krytycznych powierzchniach przejść z fazy wszechstronnie osiągniętej w fazę następną.".
Tu trzeba znać teorię katastrof, definicje przestrzeni fazowej, etc. Inaczej to tylko papka...
-"Analiza symulacyjna wedle teorii gier o niezerowej funkcji wypłaty ujawnia bowiem..."
Jak wyżej, co ma zrozumieć czytelnik, który nie zna teorii gier? Notabene, muszę podesłać "Fiasko" mojemu profesorowi z tg, będzie rozdawał na wykładach, jako przykład, że iż nie tylko John Nash ("Piękny Umysł") zmagał się z tą teorią...
I tak dalej, i tak dalej. Nie będę się już znęcał. Czemu zatem, mimo wszystko, lubię tę książkę? No cóż, jest imponująca właśnie przez to, że Lem powiesił poprzeczkę tak wysoko. "Dotworzył" do istniejącej fizyki arkana sideralne, umiejętnie ominął wchodzenie w szczegóły:) (nie miał wyjścia), a jednocześnie wspomniał o naprawdę setkach twardych naukowych faktów (cząstki wirtualne, niejednorodność czasoprzestrzeni, a do tego mnóstwo medycyny, teorii gier, biologii, łacina, etc.) czasami bombardując nimi czytelnika z taką prędkością, że teza Dicka o jego (Lema) wieloosobowym charakterze wręcz zaczyna się narzucać.
Poza tym, nie przestaję uważać, że powieść ta jak mało która oddaje charakter podróży kosmicznej (z cisnącym się angielskim przymiotnikiem bleak, którego chwilowo nie umiem przełożyć na język ojczysty...), jej zimno, jej okrucieństwo i tą dziwną mieszankę klaustrofobii z agorafobią która prześladuje ludzi poza Ziemią. Powtarzam -- mój ubóstwiany rozdział pierwszy jest magiczny, jest ucieleśnieniem klimatu, o ktorym mówię.