Obiecywałem sobie, że odpowiem w tym wątku (bo Zajdel pisarzem godnym rozmowy jest), nie pierwej jednak nim Forum się ponownie nie odpolityczni.
Teraz, gdy wróciło do dawnego stanu, sądzę, że kropla pośredniego upolitycznienia nie będzie niczym szkodliwym (zasada
lewej ręki ciemności w praktyce

).
Zatem przechodząc ad meritum: w "Cylindrze..." nie jest to jedyna taka aluzja. Sami
docenci, którzy zostali na Ziemi jako poślednia kasta intelektualistów (ci rozumniejsi dostali bilet na Księżyc) to oczywiście aluzja do pogardzanych
docentów marcowych.
Natomiast jeśli mam mówić o zajdlowej twórczości - bo tytul wątku sugeruje raczej to, niż skupienie się na anegdocie - to właśnie wczesny
"Cylinder..." lubię najbardziej, może z tej przyczyny, że najmniej tam doraźnej polityki. Mamy tam za to kwestie ogólnocywilizacyjne takie jak:
-wieszczona dziś przez niektórych całkiem serio (wklejał ktoś kiedyś link o tym, może nawet ja to robiłem) specjacja Homo Sap. polegająca trwałym na odklejeniu się elity intelektualnej (tych z
porshe, że nawiążę do ewolucyjnej dyskusji

) od reszty (Zajdel uważa coś takiego za jednoznacznie tragiczne, nie ma też dobrego zdania o elicie separującej się od reszty społeczeństwa);
-demoralizujący wpływ na tłuszczę faktu, że w dbaniu o troski bytowe zastąpią ją automaty;
-trafne skojarzenie przez autora możliwości przemieszczania się w czasie z zakrzywianiem czasoprzestrzeni przez manipulowanie grawitacją (owszem, jest to fikcja na fikcji, ale jakiś w miarę sensowny pomysł jest podany).
Do tego dochodzi niewesoła sugestia, adresowana chyba do kolegów z opozycji, że niestety powrot do dawnych czasów nie jest możliwy - rozpaczliwe wysiłki zbuntowanych "księżycowych", którzy chcą wracać na Ziemię prowadzą tylko do ich tragedii).
Teraz zajdlowe
opus magnum - "Limes inferior". Wydźwięk antytotalitarny tegoż utworu jest znany dość powszechnie, sprawa
Klucza takoż, zatem skupię się na smaczkach mniej zauważanych.
Primo: ten stan powszechności wyższego wykształcenia zdaje się właśnie realizować. Dziś też mamy tłumy idiotów z dyplomami, którym, aż chce się w twarz powiedzieć, że
kółko graniaste mają.
Secundo: Niemcy już w latach '90 trafnie rozpoznali, że "Limes..." - który bardzo u nich cenią - celnie demaskuje wady nie tylko ówczesnego systemu wschodniego, ale i obecnego - zachodniego. (Choćby tą, że w państwie opiekuńczym niezbyt kalkuluje się pracować. Czy swoistą fikcyjność kapitalizmu, w którym produkcję spycha sie do Chin, by samemu żyć z kreacji pieniądza - tak, mieliśmy fikcję socjalizmu, teraz mamy fikcję kapitalizmu.)
Tertio: zauważmy, ze Zajdel, zdecydowanie człowiek opozycji nie odsądza od czci i wiary (odwrotnie niż w "Całej prawdzie..." zresztą) ludzi ówczesnej władzy. Mało tego, zdaje sie współczuć ich położeniu. Bezlitośnie analizuje mechanizmy
*, nie potępia ludzi.
Quatro: wyborem na bohatera sympatycznego kryminalisty Zajdel wpisuje się w szerszy nurt odchodzenia SF od idealnych bohaterów. Jego
lifterowi nie tak daleko do (
strugackich 
)
stalkerów i (cyberpunkowych)
hackerów.
"Paradyzja". W warstwie głównej też wszyscy wiemy o czym. Jednak teraz na większą uwagę zasługuje warstwa poświęcona zagrożeniu wszechobecnej elektronicznej inwigilacji i sposobom radzenia z nią sobie.
Ciekawa jest też konstatacja, że to, co normalne i konieczne w jednych warunkach (życie wewnątrz stacji kosmicznej) w innych (normalne bytowanie na planecie) stanowić może najdziksze nadużycie. Ot, względność.
Dalej: "Cała prawda o planecie Ksi". Przede wszystkim gorzka demaskacja krwawych porachunków zarówno w gronie
bolszewików jak i rodzimej PPR (wtedy zwracanie uwagi na te
mordy założycielskie było i b. odkrywcze, i b. odważne); oraz zjadliwa krytyka przyświecajacego niektórym wstępującym wówczas do PZPR
wallenrodyzmu.
Jednak nie tylko to, bo i krytyka ingerencji w - patologiczne nawet - stosunki społeczne w celu uszczęśliwiania na siłę. Szkoda, że
Dablju Bush tego nie czytał.
(Wstęp do tej powieści zaś to b. przyzwoita fantastyka kosmiczna, ze złośliwym - acz zasłużonym - przytykiem pod adresem Mistrza.)
"Wyjście z cienia" - słabizna, słabizna i jeszcze raz słabizna. Godna Heinleina w najgorszej dyspozycji, albo i słabsza. Zwraca tam jednak uwagę - uczyniona nie bez goryczy - konstatacja, że po latach totalitaryzmu to funkcjonariusze dotychczasowej władzy bedą najlepiej przygotowani do rządzenia, może nie moralnie, lecz z pewnością technicznie. (Przypomina się uwaga Lema a'propos SLD i AWSu.)
Aha: gdyby kto pytał, to moim pierwszym zetknieciem z "Zajdlem dojrzałym", znaczy
politycznym, było opowiadanie "Chrzest bojowy" - dostępne m.in. w szóstym tomie "Polskiej noweli fantastycznej" - którego bohaterem był taki futurystyczny
ZOMOwiec, nieszczęśnik o totalnie upranym mózgu. Ubabrany we krwi, ale na swój sposób też godny współczucia.
Natomiast moim ulubionym bohaterem Zajdla jest
oczywiście - jestem przewidywalny?

- rozkosznie lewniwy komandor "Sloth" z "Całej prawdy...".
Na razie tyle

.
* skądinąd w swoim sposobie pisania o sprawach społecznych Zajdel jawi mi się poniekąd spadkobiercą Asimova z jego "Fundacją", acz panowie operują zupełnie innymi skalami...