Pozytywnie oceniam tez jego postulat: robcie co chcecie, badajcie co i jak chcecie, leccie gdzie chcecie... ale za swoje (o ile go dobrze zrozumialem).
Postulat jest obiektywnie dobry, jednak jaka rzeczywistość istniałaby gdyby go stosować, np. jeśli chodzi o badania podstawowe, które wymagają potężnych nakładów? Weźmy taki LHC skoro już "padł" - kto by go zbudował w celu potwierdzenia czy ten Higgs jest, czy go nie ma, a jak nie ma to co jest - skoro jeśli chodzi o zastosowania "techniczne" to teoria jest doskonała i wystarczająca? Tak traktując sprawę to żadne badania poza sensu stricto "przemysłowymi" nie mają racji bytu - także jakiekolwiek badania Kosmosu, sondy, teleskopy i tak dalej. Bo po co społeczeństwo ma na to łożyć?
Cambrige wydaje mi się innym, kompletnie, ale to kompletnie nietrafionym przykładem
. Weźmy taki prościutki miernik: mają oni najwięcej laureatów Nobla spośród wszystkich innych uniwerków na świecie. Czyli wbrew temu co sądzisz, przy zastosowaniu tego miernika, pieniądze które idą na Cambrige są najlepiej wykorzystywane na świecie. Widocznie w tej branży trzeba trochę kasy stracić, a może nawet w ogólności traci się kasę, uprawiając naukę.
Nawiasem mówiąc Twój postulat, tak jak go sformułowałeś, jest nader populistyczny,
chceta robić naukę, róbta se sami. Przypuszczam, że gdyby zadać pytanie w referendum "czy godzisz się aby x% z Twych podatków szło na naukę - czy może wolisz, żeby zostało w twojej kieszeni" - to przyszłość nauki byłaby krucha. Tak więc o tym czy uprawiać naukę i jak muszą decydować jakoś jakieś elity, o ile ma być ona w ogóle uprawiana, poza wąskimi sektorami, o które troszczy się biznes.
Uprawianie nauki nigdy nie było tak drogie jak obecnie. To co Newton mógł zrobić za pomocą kilku kulek i sprężynek to teraz wymaga olbrzymich nakładów i to też jest pewna jakościowa różnica. Oczywiście tym lepiej powinny być te fundusze wydatkowane, nie przeczę.
Co do Marsa i tak dalej. Na początku uczciwie intelektualnie przyznam, że nie sądzę, aby wbicie flagi na Marsie przyniosło jakiekolwiek pierwszorzędne, czy nawet drugorzędne wyniki naukowe. Może przynieść nieco rozwiązań z zakresu inżynierii jak również zapewne garść interesujących danych z zakresu medycyny i psychologii. I tylko tych danych (związanych z długotrwałym wystawieniem człowieka na wysokoenergetyczne promieniowanie, oraz bezwzględną rozłąką z Ziemią) nie bylibyśmy w stanie stuprocentowo pozyskać wewnątrz naszej magnetosfery. Moim zdaniem jednak dyskusja o kosztach eksploracji Kosmosu z przyczółka "sensowności" jest bez sensu - ponieważ jest ta (ludzka) eksploracja wciąż jeszcze funkcją polityki i mocarstwowości. Decydują o niej politycy po to, żeby rosły im słupki a nie po to, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Powtarzałem to już tyle zrazy, że myślę, że to nudne - większą, znakomitą część udziału ludzkości w "nadgryzaniu" Kosmosu zawdzięczamy wyłącznie polityce a konkretnie siłowaniu się ZSRR z USA. Tym samym pobudkom zawdzięczamy Hermaszewskiego a obecnie Tajkonautów, Indionautów i tak dalej w ten deseń - kolejne kraje będą podejmować, za ciężkie, bardzo ciężkie pieniądze, bezsensowne zupełnie jeśli chodzi o efekty naukowe wysiłki powtórzenia tego, co już dawno zrobiono, pół wieku temu - na przykład wysłania człowieka na orbitę i sprowadzenia go z niej na Ziemię.
Wobec tego wszelka dyskusja o tych wydatkach z pozycji "racjonalizmu naukowego" jest kompletnie bez sensu, jeśli chodzi o jej sprawstwo, bo te argumenty nie są najistotniejsze. A nawet, przypuszczam, w razie czego są mało istotne. Na przykład, gdyby ktoś śmiał zagrozić supremacji USA w eksploracji Kosmosu to przypuszczam, że znajda się pieniądze nie tylko na Marsa ale i na załogową misję na Wenus albo Merkurego
. Bez sensu? No i co z tego, bo tylko nas stać, żeby za to zapłacić.
I dlatego Cetarianie nie włączam się do tej dyskusji, bo zwyczajnie nie widzę sensu w tych wyliczankach - poza tym, że są słuszne, rzetelne - i boli od nich, cholera, wątroba
.