Tak, dziwne uczucie. Gunnowi "Słuchacze" ("Tiko—tiko, tiko—tiko… Podsłuchują w Puerto Rico… Podsłuchują, nic nie słyszą… Czyżby gwiazdy były ciszą?") przesunęli się właśnie do kategorii historii alternatywnych. Wspominam o tej powieści nieprzypadkowo, bo śp. radioteleskop odgrywa w niej centralną rolę, a tak jest opisywany:
"Pomiędzy MacDonaldem a niebem sterczała gigantyczna misa wzniesiona wysoko na szkielecie metalowych palców, tak wysoko, jak gdyby miała łowić gwiezdny pył, prószący nocą z Mlecznej Drogi.
Wtem misa poczęła się obracać, bezszelestnie, nieprawdopodobnie, i przechylać. I nie była już misą, tylko uchem, nasłuchującym uchem okolonym wzgórzami, które niczym zwinięte w trąbkę dłonie pomagały mu nasłuchiwać szeptu Wszechświata.
Być może to właśnie trzymało ich przy tej robocie - myślał MacDonald. Pomimo tych wszystkich rozczarowań, pomimo daremności wszystkich wysiłków, może właśnie ta ogromna maszyneria, czuła jak opuszki palców, dodawała im sił w zmaganiach z bezmiarem. Kiedy osłabli na swoich nasłuchowych posterunkach, kiedy mgłą zaszły im oczy od wpatrywania się w wykresy, mogli wyjść na zewnątrz swoich betonowych cel i odrodzić swoje przygaszone dusze w komunii z olbrzymim mechanizmem, który im służył, z niemym czujnikiem, wrażliwym na najmniejsze porcje energii, najmniejsze fale materii wiecznie na oślep pędzące przez Wszechświat. To był ich stetoskop, za pomocą którego mierzyli puls wszechrzeczy i odnotowywali narodziny i śmierć gwiazd, ich sonda, za pomocą której tutaj, na małej planecie skromnej gwiazdy na skraju galaktyki, badali nieskończoność."
Przy czym: jakoś to godniej, że sam się zawalił, niż gdyby go mieli - zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami - rozbierać...