Olkapolka napisała
- rzucił mi się w oczy tekst p. Gajewskiej - drobiazg ze str. 130 - ale wg mnie doszło do lekkiego przesunięcia znaczeń:
To do Miecia Durzyka trafią opisane w Wysokim Zamku bibeloty ojca, m.in. „małe jak paznokieć u dziecka okulary z brylancikiem zamiast szkieł”[66]. W autobiograficznym eseju z lat sześćdziesiątych Lem ustawia te spieniężone podczas okupacji niemieckiej przedmioty na etażerkach i wkłada je z powrotem do szuflad. Choć łatwo w tych opisach odnaleźć sentyment do przedwojennego życia, to jednak jest w nich jeszcze dodatkowy element: wdzięczność za ocalenie oraz kłująca pamięć o targach o życie.
Tekst odnalazłam - w trylogii brzmi dokładnie tak:
ludzie znosili Durzykowi kosztowności: małe jak paznokietki dziecka okulary z brylancikami zamiast szkieł i cacka rżnięte w półszlachetnych kamieniach.
Tekst z "Wysokiego Zamku":
Były jeszcze w biurku ojcowym maleńkie bibelociki, z których pamiętam najlepiej okulary, nie większe od małej zapałki, z drutu złotego, z rubinami- szkiełkami, w także złotym futeraliku.
Owszem, narzuca się podobieństwo i punkt za jego wykrycie - przegapiliśmy owe okularki...
Takich powtórek może być więcej - z trylogii do zamku. Różnica ponad 15 lat.
Kolejna związana z dyplomem;
Własność ojca Samuela zamieszkałego we Lwowie wedle opisu syna Stanisława w „Wysokim Zamku” (1966)
Na dole leżała długa rura blaszana z szerszym zakończeniem, w niej zaś tkwił rulon nadzwyczaj grubego papieru żółtawej barwy, od którego szedł spleciony, czarno–żółty sznur do płaskiej puszeczki, zawierającej jak gdyby maleńki torcik jasnoczerwony, z wypukłorzeźbą i napisami. Był to dyplom lekarski ojca, na pergaminie, zaczynający się wzniosie od ogromnym drukiem rozstrzelonych słów SUMMIS AUSP1CIIS IMPERATORIS AC REGIS FRANCJSCI IOSEPHI…, torcik zaś, który delikatnie raz i drugi napocząłem, ale dalej nie próbowałem, był bowiem niesmaczny, przedstawiał wielką pieczęć woskową uniwersytetu lwowskiego. Rzecz jasna, najpierw wiedziałem tylko, że w rurze znajduje się dyplom, bo ojciec mi tak powiedział, choć nie rozumiałem, co to znaczy, nie wolno mi też było samemu wyciągać go z rury (nie bardzo wierzyłem w TO tylko, jakoby pergamin miał naprawdę być wyprawioną oślą skórą). Potem umiałem już przeczytać parę słów, nic jednak nie pojmując.I 17 lat wcześniej – Ten sam dyplom należy do stryja Ksawerego (też lekarza) zamieszkałego w „cichym dworku” (tom drugi – czerwiec 49)
Na dnie najniższej szuflady (staroświeckiego biurka – ja) leżał pergaminowy dyplom doktorski „Summis auspiciis Imperatori Francisci Iosephi”, z olbrzymią czerwoną pieczęcią z pachnącego wosku, w której Stefan wywiercił ongiś jamki. Jakże tajemniczy wydawał mu się wtedy ów dyplom, zamknięty w blaszanej rurze, i sterty pożółkłych papierów szeleszczące w szufladach, i pudełka o nieznanej zawartości skryte za drewnianą żaluzją biurka, zapadającą z łoskotem wodospadu! Teraz wszystko to było marnością , prochem i niczym. Widać, że z czasem pamięć dobyła więcej szczegółów ale też powstaje kilka pytań.
Bo kim jest Stefan? - raczej oczywiste
Synem Ksawerego, dla konspiry zwanego stryjem
. A kto kryje się pod ksywą ojca - wynalazcy?