Ogolnie to pewnie ze tak, ale mialem wtedy nascie lat, tesknilem za dziewczyna, siedzialem pod namiotem i lalo 2 tygodnie...
A jak tak, to rozumiem...
A zreszta ja osobicie z sf calkiem juz wyroslem. Te wszyskie ksiazki sa "kowbojskie". To chyba jeden z pierwszych postow, jakie napisalem na tym forum, ale tak to okreslam - to sa takie westerny, w ktorych zamiast walic w morde czy strzelac z colta lupia do siebie z laserow. Zreszta Lem tez tak uwazal .
I tu znów, jak wtedy, zgodzę sie, ale tylko częściowo. Owszem, większość tego co sprzedają pod logo
"science fiction" zwłaszcza w Juesej, ale coraz bardziej i u nas
is a crap, jak to ujął Lem w jednym anglojęzycznym wywiadzie. I ten
crap to jest kowbojstwo, raz beznadziejnie nudne i męczące, innym razem sprawnie napisane (jak np. ten Wasz "... nurek"), raz mające dosztukowane niezgorsze sensy (jak czasem "Star Trek"), raz nie.
Zauważ jednak, że to co w SF wyróżnia się
in plus i co - dziwnym zbiegiem okoliczności
, wyjątkowo rzadko jest amerykańskie, mimo tak licznej reprezentacji Amerykanów miedzy piszącymi SF - kowbojskie albo nie jest wcale, albo jest od niechcenia (znaczy: trwa w danym utworze to kowbojstwo siłą konwencji, ale wciśnięte na plan tak daleki, że nie razi. Weźmy takie nazwiska: Wells, Żuławski, Capek, Huxley, Stapledon, Bradbury, Clarke, Dick, Le Guin, Strugaccy czy nawet Ballard. Że o takim łysym okularniku na "L" nie wspomnę
.