Czytałam Oramusa. O ile generalnie lubię jego opowiadania, to to było słabe - wzięte zostały tylko najbardziej zewnętrzne dekoracje, praktycznie same imiona bohaterów, reszta nie była Lemowska "z ducha".
Tak. Poza tym - bazując zresztą na pracy krytycznej A. Stoffa - Oramus dobudował tam prozie Lema dodatkowe "piętro", które sprowadzało cały problem betryzacji do jeszcze jednego "przekrętu" umożliwiającego totalitarne rządy, a sądzę, że gdyby Mistrzowi o to chodziło, to by to po prostu napisał.
(Co ciekawe: gdy Oramus nie silił się na "pisanie Lemem" wychodziło mu znacznie bardziej po lemowsku w sensie stylistycznym.)
np. jest parę fajnych opowiadań dziejących się w świecie Star Wars
Ponieważ literaturę
starwarsową czytuję namiętnie, nie mając zresztą szczególnych złudzeń co do jej wartości, będę ciekaw, których autorów (i które tytuły) preferujesz. Czy są to "dopiski" autoryzowane czy fanowskie (a może jedne i drugie)? I czy znasz np. to
rodzime opowiadanie.
Swoją drogą i tam zdarzają się kawałki pokrewne lemowatym tematom... Oto jak np. duma sobie
Darth "filozof" Vader:
"Vader spoglądał na usianą gwiazdami mapę wyświetloną na ekranie sali konferencyjnej. Tarkin i admirał Motti pogrążeni byli w rozmowie. To ciekawe, lecz pierwsze użycie najpotężniejszej machiny niszczącej, jaką kiedykolwiek zbudowano, zdawało się nie mieć żadnego wpływu na tę mapę, choć przedstawiała ona tylko maleńki fragment skromnej Galaktyki. Trzeba by mikroskopowo powiększyć fragment tej mapy, by zauważyć niewielką zmianę masy spowodowaną przez zniszczenie Alderaan. Alderaan z jego miastami, farmami, fabrykami i wsiami... i zdrajcami, dodał w myślach Vader.
Mimo postępu i skomplikowanych metod anihilacji, dzieła ludzkości pozostawały niezauważalne dla obojętnego, niewyobrażalnie wielkiego Wszechświata.
/.../
Aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że ten ogrom i piękno nie robiły żadnego wrażenia na paplających obok niego ludziach, mimo ich oddania i inteligencji.
Tarkin i Motti mieli talent i ambicję, lecz pojmowali rzeczy jedynie w skali człowieczych drobin. Jaka szkoda, pomyślał Vader, że brak im rozmachu odpowiedniego dla ich możliwości."Alan Dean Foster (jako George Lucas), "Star Wars: From the Adventures of Luke Skywalker",
czyli - po prostemu - nowelizacja wiadomego filmu
Ale mimo tych ciągot uważam to zajęcie za pewną formę lenistwa umysłowego - nie wymaga ona wykreowania własnego świata (a tego wymaga każda inna twórczość literacka, także wszelkie formy realizmu) ani tworzenia własnego bohatera.
Co do zasady zgoda, acz rozbudowywany przez różnych autorów świat może czasem - w efekcie - zadziwiać bogactwem rozbudowanych, przez licznych autorów, szczegółów. (Widać to bardzo silnie w wypadku wspomnianej prozy
starwarsowej, widać jeszcze silniej w wypadku, stanowiącego mroczną kosmiczną fantasy, świata Warhammera 40.000.) Inna rzecz, że szczegóły te niekoniecznie chcą się potem żłożyć w koherentną całość.
Co do bohatera bywa różnie. Znane mi są przypadki gdzie autorzy "dopisków" wymyślają własna postać lub wręcz grupę postaci. Jest to normą w wypadku wspomnianej futurystycznej wersji Warhammera (świat ów pochodzi z gry, a raczej z cyklu gier - bitewnych, komputerowych i RPG, więc trudno by było inaczej), jest tak również w wypadku dokręconych przez epigonów serii "Star Trek" (a także niektórych cykli
startrekowych powieści), autorzy tego komiksu osadzonego w realiach "Pikniku.." Strugackich też wymyślili własną stalkerkę. W literaturze
starwarsowej nacisk kładzie się na bohaterów znanych (choćby pobieżnie) z filmów, ale też trafiają się wyjątki.
(Nawiasem mówiąc: powieści ze świata Warhammera 40.000, choć je także czytuję, nie zacytowałem jeszcze ani razu nie bez przyczyny. Ich polskie przekłady są tak fatalne, że ta proza zwyczajnie "zgrzyta w oczach"
przy czytaniu. Pomijając nawet liczne literówki i blędy stylistyczne jest to tłumaczone w koszmarny, odzierający ze śladów wszelkiej literackości "drewniany" sposób. Wydawnictwo wie, że fani i tak kupią, więc oszczędza na tłumaczach. Jak się wkurzę to moze kiedyś fragment zacytuję, będziesz miała co wyśmiewać
.)
ps. ale coś jakby odeszliśmy od Lema... zatem wrócę do "Appendixu...". Przyznam, że Żwikiewicz, ambitny, poszukujący twórca rodzimej SF, przejawiajacy ambicje artystyczne, trochę mnie tym "Appendixem...." zaskoczył, bo choć jego utwór czytało się przyjemnie, jest to w sumie krotochwila wogóle nie odnosząca się do warstwy filozoficznej twórczości Lema, a zadowalająca sie wprowadzeniem Pirxa na solaryjski sateloid. Zdziwiło mnie, że facet uważajacy się - niebezpodstawnie - za artystę nie mógł odmówić sobie napisania klasycznej fanfiction z rodzaju tej, które nastolatki płci obojga piszą do szuflad, choć oczywiście stylistycznie zręczniejszej. (Skoro o stylu mowa: co ciekawe W.Ż. nie silił się nawet na udawanie, że "pisze Lemem", styl wybral znacznie bardziej neutralny.)