Dobrze, a więc krótko omówię tzw. Teorię Nadistot autorstwa p. Adama Wiśniewskiego, pseudonim Snerg.
Na początek, w formie preambuły, chciałbym zastrzec, że mój osobisty stosunek do p. Wiśniewskiego jako człowieka jest jak najbardziej pozytywny. tj. nie mam zamiaru złorzeczyć jego pamięci, i choć doznaję pewnej irytacji gdy p. Wiśniewski obraża współczesną i dawną myśl naukową, to zgodzę się bez wątpienia, że był to człowiek o znacznym potencjale intelektualnym. Byłby zdolny, gdyby miał ku temu ochotę, do wysnucia ciekawych wniosków, tym bardziej, że - czytałem jego życiorys - podobno dysponował talentem dydaktycznym. Niestety, inne rysy charakterologiczne jego osobowości doprowadziły, jak się zdaje, do tego, że jego teorie bardzo straciły na jakości; przede wszystkim olbrzymia duma i zaczątki megalomanii.
Na początek napiszę conieco o wyrażonym przez p. Wiśniewskiego stosunku do nauki. Otóż uważa on, że tzw. ,,skończeni absolwenci" (tj. np. absolwenci szkół wyższych) nie dysponują żadną wiedzą, a jedynym co pamiętają z czasów nauki jest lęk przed egzaminami.
Cytuję: [...] ludzie tacy, [...] gdy rozmowa dotyczy problemów nauki, (nie pozwalają na używanie) ścisłych terminów , gdyż słowa te - poprzez mechaniczne skojarzenia - wywołują w świadomości przykry obraz nocy przed egzekucją .
Także p. Wiśniewski jest zdania, że ostatnim prawdziwym uczonym, który się ujawnił, był Einstein. Pomija się zatem np. Feynmanna, Hawkinga, Penrose'a i setki innych. Zwracam uwagę na słowa ,,którzy się ujawnili". Nie wątpię, że w podtekście p. Wiśniewski siebie uważa za uczonego, który się nie ujawnił. To oczywiście z mojej strony insynuacja, niemniej nie bezpodstawna - całość pracy ma właśnie taki wydźwięk.
Dalej p. Wiśniewski zżyma się z faktu, że profesor nadzwyczajny stoi niżej w hierarchi od zwyczajnego. Jest to dla niego dowód ,,nieścisłości, tkwiącej w tytule naukowym" - co więcej pisze, że "mądrość uczonych polega na tym, by <<nad>> czytać <<pod>>". Pomijając fakt, że tytuł profesora podzwyczajnego nie istnieje, cały ten wniosek dowodzi nie niedoskonałości systemu nazewnictwa tytularnego, ale wyłącznie ignorancji p. Wiśniewskiego.
Jest bowiem jasne, że ,,nadzwyczajność'' profesora polega na tym, że jest on niejako uznany tylko w pewnych nadzwyczajnych okolicznościach - a mianowicie, gdy przebywa na uczelni, która mu ten tytuł nadała. Żadna inna uczelnia tego tytułu nie honoruje, chyba że przez grzeczność. Z kolei profesor zwyczajny jest profesorem dla wszystkich, i w tym tkwi to zagadkowe, jak się zdaje, dla pana Wiśniewskiego rozróżnienie.
Teraz przejdę do sedna teorii, dla pewności napiszę to w następnym poście, który już za chwil kilka.