Koniec tygodnia Prawdziwego Architekta.
Architekt obiecał sobie, że w piątek wyjdzie z firmy o 15-tej, żeby usmażyć dziatkom rybę na obiad. Walczył, ale przegrał. Nieznacznie, ale jaka odległość dzieli przeskoczenie poprzeczki od jej strącenia? Czasem 1 mm lecz to błędna odpowiedź - dzieli nieskończoność, tak jak życie i śmierć. Tym niemniej o 15.30 wysiadł na własnym podwórku z samochodu będącego w stanie splątanym (rozgrzanego słońcem jak piekarnik - ale podbiegunowo zmrożonego klimą). Pokonany, ale jednak żywy, aby oderwać się od wściekłej pogoni psów rzeczywistości, wypił piwo. Tak, żeby spuścić trochę powietrza z opon mózgowych, żeby mniej cisnęło. Usmażył rybę, było przyjemnie. W zasadzie smakowało, poza tym, że najukochańsza małżonka uznała za zbyt słoną. Zdarza się, platoński ideał ryby smażonej był akurat za chmurami.
Pozmywał. Wyszedł na trawę, z drugim piwem, bo ciśnienie znów zaczęło wzrastać. Odbił zbyt dużo piłek tego dnia. Zadzwonił telefon. Shit happens. Klient. Krótka, samotna walka, odebrał. Jest problem. Duży problem. Bo jednak centralny odkurzacz powoduje jeszcze gorsze alergie niż taki zwykły. Tym gorsze, że podstępne, bo zupełnie niewykrywalne. Czy on coś słyszał, bo jemu mówiła. Nie słyszał. Ale stara się tak mówić, żeby klient nie poznał, że nie słyszał, a tym bardziej, co myśli. Mówi. Kiszki filtrują piwo. Osmoza. Dalej filtrują. I filtrują. Czerwona lampka, dużo czerwonych lampek... Co robić? Jest zaledwie przy omawianiu przyziemnych danych technicznych jak ta, że odkurzacz centralny jest w piwnicy, a powietrze wyrzuca na dwór, i to za garażem...
Musiał coś zdecydować, nim będzie za późno. Poszedł do toalety. Cholerny rozporek na guziki. Dlaczego nie zakazano produkcji takich spodni? Dlaczego je kupił? Prawą ręką trzymając telefon przy lewym uchu - lewą rozpiął zapinany na prawo staroświecki pasek i takież guziki. Spodnie zjechały do kostek, majtki to już był drobiazg. Niemęsko siadł na toalecie, bał się, że klient posłyszy. Mógłby się poczuć skrępowany sytuacją. Na szczęście szumiał wentylator.
Ulga. Kosmiczna ulga. Głos mu się nawet nieco ociepla, bo przecież lubi klienta. Każdy ma jakiś odkurzacz, który go goni. Dobrze, jeśli to tylko odkurzacz, bo jego na przykład goni coś gorszego, zupełnie niewykrywalnego. Klient słyszy to ocieplenie, rozumie, że jest rozumiany i przechodzi do skrywanych wątpliwości. Otwiera się. On wstaje z toalety. Jest mu bardzo niezręcznie, bo wstydzi się, że rozmawia klientem w toalecie. Szczególnie otworzonym, nawet, jeśli o odkurzaczu. To przynajmniej wstanie, żeby choć nie na misce ustępowej. I tu okazuje się, że jest uwięziony. Majtek i spodni, które opadły do kostek nie podniesie jedną ręką, lewą zresztą. Musi tak stać, spętany w pęcinach jak koń, względnie krowa. Woli myśleć, że jednak koń, najlepiej pełnej krwi. Diabelski poker, wychowanie nie pozwala mu siąść, a spodnie u kostek wyjść. Trochę to trwa, w końcu myśl swobodna ima się problemu, czy ładniej sikają konie czy krowy. Krowa sika brzydko, jakby miała dziurę z tyłu. Znowuż koń musi rozłożyć, rozciągnąć utensylia, nie jest to szczególnie apetyczne, nawet jeśli budzi zazdrość. A poza tym cóż za głupie porównanie, to różne płcie w ogóle...
Ponieważ ostatnio odpowiedział trzy razy pod rząd tak na pytanie klienta, teraz, całkowicie losowo zresztą, odpowiedział nie, zajęty roztrząsaniem, czy przypadkiem byk nie sika ładniej od klaczy (co by było sprawiedliwe, skoro jednak, po zastanowieniu, koń ładniej od krowy). Byki, nawiasem mówiąc, mają utensylia w zdumiewającym miejscu, całkiem jakby facetowi z pępka wyrastało. Ze słuchawki powiało chłodem. Jak to nie?
No i cóż, został, całkiem przegrany, śmieszny, bezsilny, ze spodniami u kostek...