Zasadniczo mam jedno takie istotne wspomnienie (chyba o tym przebąkiwałem?). W wieku późnopacholęcym miałem w krótkim czasie możliwość - mniejsza o to jak i przez kogo - poznać kolejno Lema i Mostowicza (tego od propagowania hipotez Dänikena i
kultowego cyklu komiksów). Nie ośmieliłem się jednak stanąć twarzą w twarz z takimi znakomitościami. I obie propozycje bycia przedstawionym odrzuciłem. (W wypadku A.M. wypadło to dość dramatycznie, w ostatniej chwili zawróciłem na schodach. Biegiem.)
Drugie, wcześniejsze, jedno z pierwszych jakie mam, to widok w ciotczynej bibliotece
następujących okładek. I nieporadna - lat parę miałem -
lektura kryjących się pod nimi treści. Niewiele rozumiałem, Lem mieszał mi się z Fiałkowskim, Fiałkowski z Boruniem, a Pirx z Korotem, ale wtedy złapałem bakcyla.